To Żyje w Nas - Sesja Specjalna

Awatar użytkownika
Oto'reekh
Administrator
Posty: 57
Rejestracja: 26 sie 2021, 17:40

Sykstus przebudził się o poranku następnego dnia. Jak przez mgłę pamiętał, że jego wierni zaprowadzili go do parafii i ułożyli na jego łóżku, dali mu chyba też leki i wodę, czuł, że jest głodny, więc chyba nic od wczorajszego ataku nie jadł. Zanim otworzył oczy dotknął swojego czoła, nie było rozgrzane, dobry znak -pomyślał, ale było wilgotne, wręcz mokre. Wtedy poczuł, że całe jego ciało jest oblepione potem, pościel był przemoczona jakby ktoś wylał na nie wiadro wody. Musiał poważnie gorączkować, ale chyba już wszystko wracało do normy. Powieki miał jeszcze ciężkie, ale wzrok ostry, usiadł na łóżku i zauważył, że na stoliku nocnym ma wypełnianą szklankę i przygotowane leki, postanowił z nich skorzystać. Dźwięki jego krzątania usłyszał jeden z jego kultystów i zaoferował coś do jedzenia, na co Sykstus pokornie przystał. W powietrzu wyczuwał coś jeszcze prócz własnego smrodu i tego, który przesiąkł w pościel, musiało dochodzić z zewnątrz… Czuł spaleniznę jakby coś dotkliwie płonęło. Za oknem niczego nie zauważył więc wezwał jednego z wiernych czy aby czegoś nie wiedzą.
Pół godziny później był najedzony, umyty i uzbrojony w najnowsze wiadomości, śmierć w domu Uldina zebrała potrójne żniwo, pożar imperialnego garnizonu jeszcze większe. Nie wiedział czy obie te rzeczy powinien łączyć w jedną całość, ale w tamtej chwili czuł surowy smutek i strach. Modlitwa mogła pomóc opanować nerwy, ale nie była w stanie wyplenić czającego się strachu, nie po tym co wczoraj go nawiedziło. Miał wrażenie, że strach krąży w szpiku jego kości, na końcówkach synaps, jak gdyby wytwarzał własne neuroprzekaźniki.
Musiał koniecznie spotkać się z Szeryfem, jego opcje działania kurczyły się z godziny na godzinę i nawet jeśli w ostatnich dniach miał o nim najgorsze zdanie, wiedział, że sam nie jest w stanie rozwiązać tej zagadki i uratować komuś życia w tym własnego. Mógł próbować go zaprosić, ale najpewniej by go zbył, musiał więc stawić się osobiście. Przy pomocy swoich kultystów odnalazł go i poprosił o spotkanie w prywatnej atmosferze.
- Szeryfie – zaczął mówić powoli i rzeczowo, unikając teologii, która mogłaby szybko zniecierpliwić rozmówce, nie potrafił też ocenić, czy Szeryf wierzy lub jaki ma stosunek do jego wyznania – pozwolisz, że zajmę Ci chwilę. Zdajesz sobie zapewne sprawę z tego, że moja wiara opiera się na logice, ale tym razem nie chce jej używać na poparcie moich wierzeń, ale przekazać Ci coś co może wszystkim nam pomóc. Moje słowa mogą wydać Ci się oderwane od rzeczywistości lub znowu połączone z wiarą, ale musisz mi uwierzyć. Nie byłeś wczoraj świadkiem mojego ataku, może o nim słyszałeś, nie mam pewności. Chcę, żebyś wiedział, że to nie było żadne objawienie, żadna szarada czy sztuczki, które miałyby wpłynąć na mieszkańców, albo szerzyć moją religię. To było coś co moja wiara chce uśmiercić bez względu na koszt… - przerwał, przypominając sobie, że miał nie wspominać o religii, lekko się zmieszał i poprawił swoje szaty i ponownie spojrzał Szeryfowi w oczy.
- To był jakiś obcy byt, zaszyty w tkankę naszej rzeczywistości, czułem jego obecność, zło, zepsucie i spaczenie, to coś żyło i miało własną świadomość. Wkradło się do mojego umysłu i przejęło go, pozwalając abym zamknięty we własnej głowie przyglądał się z boku. Szeryf już pewnie rozumie… - zrobił dramatyczną przerwę – to żyje w kimś z nas i ten ktoś był w wczoraj na placu, albo w jego bezpośrednim sąsiedztwie. W galaktyce istnieje termin, który określa ten plugawy twór. To byt zrodzony w Mocy. – dłońmi wykonał symbol swojego wierzenia – Nie chce urządzać polowania na czarownice, prawdopodobnie doszłoby do zamieszek, ale jeśli potrzebowałbyś mojej pomocy w organizacji jakiś poszukiwań czy przesłuchań to wiesz, gdzie mnie znaleźć. – powiedział gotowy do odejścia
W głowie powtarzał słowa z księgi Binarnej Hierarchy Surikemorra: „Słabe umysły będą starały się zrozumieć Otchłań. Silne umysły zniszczą ją i pobłogosławmy ich ignorancję".
Awatar użytkownika
Nantel Grimisdal
Mistrz Gry
Posty: 109
Rejestracja: 31 sie 2021, 22:22

Było już za późno. W chwili, gdy zbiegał z dachu niemal naprzeciwko domu Uldina wiedział już, że nie zdąży. Wydawało się, że pierwszy krzyk kobiety rozległ się wieki temu. Skupił się na pilnowaniu, by nikt a ni nic obce nie zagroziło dzisiaj nikomu z mieszkańców. Zapomniał jednak, że tragedie mogą się dziać i bez obcej interwencji. Wystarczy zwykła ludzka zdrada, emocje, bolesne uczucia. Dobiegł do drzwi domu Zannaców w chwili, gdy usłyszał zza nich pojedynczy strzał. Gdy naciskał klamkę, zza rogu wyleciała Jane, która razem z nim pilnowała tej okolicy.
Nie trzeba było być szeryfem, by wiedzieć, co właśnie zaszło. Gołe zmasakrowane leżącym nieopodal kluczem ciało Rravena, żona Uldina leżąca za progiem pokoju z rozbitą głową i sam Uldin z przestrzelonym na wylot mózgiem. Nie musiał dokładnie przyglądać się ciałom. To wystarczyło, by widzieć, jak zrozpaczony ojciec po stracie córki, targany silnymi emocjami, w głębokiej depresji napotyka swoją żonę, jedyną bliska osobę, która mu została, w łóżku z innym facetem. Dla każdego byłoby to zbyt wiele. A że Uldin był silny i porywczy, to doszło do najgorszych wydarzeń. Nie żeby lubił Rravana, ale nigdy nie chciałby, żeby dobrze znani mu ludzie zaczęli zabijać się nawzajem.
Chwilę później przybyła reszta z "jego" ludzi. W porę odciągnął ich od budynku i zamknął za sobą drzwi. Odnalazł w tłumie swojego pomocnika. Jak się spodziewał, ten niedojda tak jak reszta poleciał za tłumem, zamiast pilnować wyznaczonego mu miejsca, jak mu kazał.
- Bob, pilnuj, żeby nikt nie wchodził do środka - zwrócił się potem do reszty. - I tak się dowiecie, więc wam powiem. Uldin znalazł swoją żonę w łóżku z Rravanem. Reszty chyba sami się domyślacie... Niestety...
Mieszkańcy nie mieli jednak czasu na przetrawienie tych wydarzeń. Choć po słowach szeryfa byli w szoku, okrzyk Jawy i przybycie Kirysa nie pozwoliło na załamanie się tą sytuacją. Przynajmniej teraz. Gdy tylko krzyk Kirysa przebrzmiał, szeryf zaczął dyrygować otaczającymi go ludźmi.
- Wasza grupa leci po narzędzia i biegiem do pożaru. Wy biegniecie ze mną, może jeszcze zdążymy ich wyciągnąć. Wiem, to Imperialni. Nikt ich tu nie lubi. Ale choćby z powodu pożaru ruszmy wszyscy tyłki, bo spali się nie tylko ten garnizon! Jiji może masz jakiś sprzęt, który pozwoli zaciągnąć szybciej wodę z bagna?

Nie udało im się jednak wiele zdziałać. Z sześciu żołnierzy przeżył tylko jeden, ale co gorsza, cały garnizon spłonął, a wraz z nim cały imperialny sprzęt, który jednak mógłby im się przydać. Pozostało im jedynie pilnować, by ogień się nie rozprzestrzenił. Sam budynek garnizonu zamieniał się powoli w takie zgliszcza, ze chyba tylko Jawa będzie w stanie coś stamtąd wygrzebać.
Jedyna tajemnicą pozostawało, skąd wziął się pożar. Już w momencie przybycia i po rozdysponowaniu ludzi, Jim zaczął szukać przycyzn tego pożaru, śladów kogoś lub czegoś lub jakiejś osoby, wymykającej się bokiem z tego terenu. Potem oczywiście poszedł przepytać jedynego ocalałego szturmowca i przy okazji spróbował się dowiedzieć, kto pierwszy zauważył pożar.
W momencie, w którym Jim zdołał już zorganizować ludzi w tym miejscu i miał wracać do domu Uldina, jakby znikąd pojawił się przed nim miejscowy klecha. W sumie dobrze, bo miał właśnie po niego posłać. Jednak jego wyznanie mocno go zaskoczyło.
- Uch, Sykstus, to... dziwne. Czekaj, powiesz mi to wszystko jeszcze raz. Nie na posterunku, u mnie. Zaraz możemy tam iść, tylko... Muszę jeszcze załatwić sprawę z tym, co spotkało Zannaców i Rravana. Poproś też swoich wyznawców, by przenieśli ciała do twojej kaplicy. Trzeba się nimi jakoś zająć. Potem idziemy do mnie i wytłumaczysz mi dokładnie, co wiesz.
Awatar użytkownika
Daesha'Rha
Mistrz Gry
Posty: 43
Rejestracja: 01 wrz 2021, 11:58

Jane ledwo zdążyła opanować żołądek po widoku masakry, a ludzie już zbierali się przy następnej. Jim pobiegł na przedzie, jak to on, a zaraz za nim pozostali. Jane dała im się ponieść, tracąc trochę kontrolę na rzeczywistością.
Razem z ludźmi dobiegła do garnizonu, który palił się już w najlepsze. Smród i dym rozeszły się po miasteczku ciemną, skłębioną chmurą. Wkrótce Jane oraz wielu mieszkańców pokasływali na osmolone dłonie. Ktoś zorganizował podawanie wody, ale niewiele to pomogło. Zanim się obejrzeli, z garnizonu pozostały zgliszcza, a z żołnierzy osmalone trupy i nadtopione zbroje.
Trupów tej nocy było zbyt wiele. Jeszcze nigdy w historii miasta nie zginęło tylu ludzi, co w ciągu ostatnich dwóch tygodni. A podpalenie wyraźnie wskazywało na to, że za wszystkie śmierci nie odpowiadało zwierzę, czy potwór. To musiał być człowiek.
Kiedy mieszkańcy biegali wokół, krzyczeli i próbowali jakoś opanować sytuację, Jane została na uboczu. Poddała się myśli, że za tym wszystkim nie stało "coś", ale "ktoś". I że ten ktoś pewnie nadal był w pobliżu.
Rozejrzała się wokół siebie. Najpierw ostrożnie przez ramię, później już bardziej otwarcie. Zaczęła szukać kogoś, kto nie gasił pożaru, kto przemykał gdzieś w cieniach lub kto po prostu wydawał się... inny.
Awatar użytkownika
Shin I'Gami
Gracz
Posty: 85
Rejestracja: 31 sie 2021, 18:43

Zajście przed posterunkiem z wolna zostało wyciszone. Oprócz kilkunastu obelg, na które żołnierze Imperium - tym razem - nie odpowiedzieli w żadne sposób, nie doszło do incydentów. Tłum przerzedził się, by wraz z nadejściem zmierzchu zaszyć się w swoich domostwach. TK-6969 pozostał jeszcze na placu gdy jego oddział załadował się na powrót do śmigacza. Wraz ze sporym zapasem alkoholu - co zauważył ze zrezygnowaniem szturmowiec zwiadowca. Znaczyło to tyle, że z wielkich słów o godzinie policyjnej i nocnych patrolach została jedynie mrzonka.

Snaps zdany na siebie dołączył do milicji obywatelskiej rządzonej przez szeryfa. Facet dawał z siebie wszystko aby wykryć sprawcę ostatnich makabrycznych zdarzeń, chociaż niektórzy mieszkańcy starali się go zdyskredytować. Cóż... Szturmowiec pokładał w nim nadzieje, choć sam nie wiedział dlaczego aż tak zaangażował się tę sprawę.

Gdy ciemność i mgła spłynęły na osadę, Snaps czaił się już na jednym z dachów, z którego obserwował przydzielony mu sektor. Patrzył przez lunetę na opustoszałe uliczki, choć warunki pogodowe utrudniały mu zadanie. Prowadził też nasłuch na częstotliwości przekazanej przez szeryfa. Jego niecenzuralna wypowiedź wzbudziła ogólne przejecie. Ludzie zdaje się opuszczali swoje posterunki i biegli do Jima. Ale to straciło dla Snapsa jakiekolwiek znaczenie. Ogień. Ogień pojawił się tam na horyzoncie. W garnizonie! Zerwał się na równe nogi i pędem dopadł do krawędzi dachu. Jedną ręką ściskając karabin dopadł do drabinki wejściowej. Kilka chwil później gnał już na drugi koniec miasta, tam gdzie płonął budynek, który traktowali jak... dom.

Snaps gnał ile tylko fabryka dała. Próbował wywoływać garnizon na imperialnym kanale, ale odpowiadała mu tylko cisza. Miał najgorsze przeczucia. Pędził uliczkami, mijając coraz więcej mieszkańców, którzy... biegli w stronę garnizonu. Chcieli pomóc? Gasić pożar? Gdy dotarł na miejsce pożar szalał już na całego. Z budynku już mało co zostało. Mieszkańcy, co dziwne, próbowali się jakoś zorganizować. Ktoś krzyczał żeby podawać wodę. Inni po prostu stali i patrzyli w szalejące płomienie. Snaps rozglądał się gorączkowo szukając znajomego białego pancerza, lub tych twarzy, które zna gdy już ściągali hełmy. Ale nie widział ich. Nie widział nikogo. Nikogo. Zaklął z bezsilności i żalu. Jak mogło do tego dość? Przecież to nie możliwe, że nikt nie zauważył pożaru. I jak do niego doszło? Ktoś podłożył ogień, nie było innego wytłumaczenia. Dla tych kmiotów byli tu intruzami. CI OBCY. IMPERIALNI. SKURWYSYNY.
Awatar użytkownika
Kelan Navarr
Administrator
Posty: 133
Rejestracja: 26 sie 2021, 21:38

Oto i Nantel działajcie dalej. Na "naradę" spokojnie możecie zgarnąć też wszystkich, których uważacie za godnych zaufania. U Uldinów nie ma żadnych przydatnych w śledztwie materiałów. Przyczyn pożaru na posterunku nie da się ustalić bez stosownego sprzętu, a ten spłonął wraz z załogą. Jedyną rzeczą, na którą można zwrócić uwagę, jest zniszczony panel kontrolny drzwi uniemożliwiający ich bezproblemowe otwarcie. Nie znajdziecie tu jednak żadnych dodatkowych wskazówek, poza faktem, że komuś zależało na zatrzymaniu imperialnych w środku.

Przyciśnijmy trochę, to przy odrobinie szczęścia skończymy jeszcze w tym miesiącu. Jeśli do 27.10 nie wykminicie fabularnie kto/co za wszystkim stoi (lub nie zbliżycie się bardzo mocno), to wrzucę posta, który pchnie wszystko na ostatnią prostą :)

Powodzenia! :)
Awatar użytkownika
Oto'reekh
Administrator
Posty: 57
Rejestracja: 26 sie 2021, 17:40

Sykstus przychylił się do prośby Szeryfa, nie szukając zwady i rozumiejąc obecne położenie. Zwołał swoich ludzi i z wyczuciem i szacunkiem, który zawsze im towarzyszył w podobnych, teraz już regularnych sytuacjach, zabrali ciała do parafii, gdzie mieli przygotować je do pogrzebu i zmówić modlitwy w ich imieniu. Przez większość czasu towarzyszyła im cisza, przerywana przez modły, jednak atmosfera była nieznośnie przygnębiająca. Wierni Cawla trzymali się jeszcze dość dobrze, opierając swoją odwagę na zachowaniu kapłana, jednak gdyby jego powierzchowność zniknęła, albo zginąłby jako kolejny, rozsypała by się w pył. Sykstus zrozumiał, że w tym momencie nie mogą sobie już pozwolić na dezorganizację, zostali sami, a autorytetów pozostało mniej niż palców dłoni przeciętnego drwala. Bez tych kilku osób szanse pozostałych mieszkańców na przeżycie spadały prawie do zera. Nie było to nic niezwykłego, nie raz i dwa każdy słyszał o losach małych kolonii w w systemach położonych na krańcach znanej galaktyki lub w miejscach poza szlakami komunikacyjnymi, o których słuch ginął. Katastrofy, braki zaopatrzenia, lokalna fauna, niewystarczający zwiad środowiskowy, który okazywał się śmiertelny dla osadników był częstą przyczyną niepowodzeń kolonialnych, najczęściej prywatnych i niedofinansowanych. Rzadziej los kolonistów było niewytłumaczalny tak jak będzie wyglądał ich, kiedy ktoś przyleci sprawdzić co tu się stało, choć Sykstus był świadom o losach kolonii, po których nie dało się znaleźć nawet śladu ich obecności, jakby nigdy ich tam nie było.

Pogrążony tymi myślami Kapłan zmierzał do domu Szeryfa, aby wyłożyć mu jego wiedzę na temat Mocy, był nieco zaskoczony, że Szeryf nie miał o niej choć ogólnego pojęcia. Znalazł go w jego domu i po kilku uprzejmościach usiadł przyjmując szklankę z alkoholem.

- Wracając do tematu, Szeryf zapewne słyszał o zakonie Jedi czy ich przeciwnikach zwanych Sithami. Historia jest ich pełna, a ostatni rozwój Imperium jest z nimi ściśle związany. - tłumaczył spokojnie będąc pewny, że jego rozmówca wie o czym mówi – większość ludzi sądzi, wierzy, że to religijne kulty o szerokich wpływach, nic niezwykłego. Jednak ich siła i wpływy płyną z tajemniczej własności naszego wszechświata w którym, żyje coś czego nie rozumiemy i nie powinniśmy rozumieć, ponieważ jest dla nas śmiertelnie niebezpieczne i powinno zostać wyeliminowane. - podkreślił, ale szybko się zorientował, że nadaje Mocy własną perspektywę – Przynajmniej mój kult jest tego zdania. - poprawił się – W każdym razie w ekstremalnie rzadkich wypadkach Moc zdaje się współpracować z niektórymi osobnikami, pozwalając im czynić dla nas rzeczy magiczne, paranormalne jednocześnie wykorzystując ich i spaczając im umysły, jednak to tylko wierzchołek góry lodowej i ta niezrozumiała siła potrafi manifestować swoją obecność w rozmaitych formach. Jednej z nich kiedyś byłem świadkiem i tylko ja wyszedłem z tego żywy, stąd moje oddanie religii. - wytłumaczył za jednym zamachem swoją znajomość tematu i religii. - Ten byt potrafi wpływać też na umysły, ten, który toczy naszą kolonie jest na tyle bezczelny, że pozwolił się obserwować podczas mojego ataku, zwykle ludzie nie pamiętają takich epizodów. Nasze święte księgi podają mnóstwo innych przykładów. - dodał i postanowił przejść już do meritum swoich domysłów i przekonań.
- Jeśli moje domysły są prawdziwe, a jestem tego pewien, to musi być ktoś z mieszkańców, prawdopodobnie ten byt nim kieruje i wymorduje nas do nogi, jeśli jakoś tego nie powstrzymamy. Nie potrzebuje być silny, ogromny, jego fizyczność nie ma znaczenia, cała agresja i siła bierze się z plugawej Mocy nie z siły mięśni. Szeryf na pewno lepiej orientuje się w sprawie ode mnie i potrafi połączyć wszystkie morderstwa, ale wszystko zaczęło się od tych dzieci, może one coś odnalazły na tych bagnach? - zapytał i przeszedł do ostatniej najdelikatniejszej kwestii, poprawił się w siedzeniu i lekko pochylił w stronę rozmówcy. - Jakkolwiek jest, niestety ani ja, ani mój kult nie zna, bądź nie potrafi walczyć inaczej z Mocą niż przez śmierć… - urwał i pozwolił, żeby jego monolog został przez Szeryfa przetrawiony, sam powtarzając w umyśle cytat z Malachorian 60.41: "Ten, kto z zapałem ściga Otchłań, jest sprzymierzeńcem ludzkości".
Awatar użytkownika
Nantel Grimisdal
Mistrz Gry
Posty: 109
Rejestracja: 31 sie 2021, 22:22

Po zajęciu się wszystkim co pilne, a właściwie tym, co było najpilniejsze z rzeczy pilnych, szeryf razem z miejscowym kapłanem zamknęli się w jego mieszkaniu, by omówić tragedię, która działa się w miasteczku. Rewelacje, które przedstawił mu Sykstus były dziwne, mroczne i mimo, że się zarzekał, śmierdziały z daleka religijnym bełkotem. Ale Jim od kilkunastu dni widział już sporo dziwnych i niewyjaśnionych rzeczy, by tym razem dać wiarę słowom kapłana. Szczególnie, że miał już pewne podejrzenia.
- To, co mówisz jest dla mnie dziwne, ale wierzę ci. Możesz mieć inne zdanie, pewnie jak większość mieszkańców, ale od śmierci dzieciaków robię, co mogę, by dowiedzieć się, co się tu kurwa dzieje. Niestety wszystko sprowadza się do poszlak, nie ma żadnych twardych dowodów. Zgodzę się z tobą, że dzieciaki musiały coś znaleźć na bagnach. Obudziły to coś złego, co mówisz, niby z tą Mocą jest związane. I albo to samo do nas potem przyszło, albo opętało kogoś, jak tam byliśmy. A że była tam spora część wioski, to nam nie ułatwia. Po śmierci Wunty próbowałem znaleźć jakiekolwiek ślady czy świadków. I mamy naszego Szalonego Eru, który słyszał, jak Wunta przewraca się i rozpoznaje tego, kto ją zabił. Potwierdza się to, co mówisz, że to robi ktoś z naszych, opętany przez to coś. Wunta zginęła też przez uduszenie, ale ten wiedźma wydał dziwną opinię. Została uduszona, ale nie było śladów duszenia. To samo ze złamanym karkiem. Ogromna siła, która nie zostawiła śladów, jakie zwykle na trupie powinny być.
Szeryf wcześniej nalał alkohol do szklanek sobie i klerykowi, ale swoją whisky w tym momencie zostawił na stole i zdawał się o niej zupełnie zapomnieć. Był przejęty tym, co dzieje się w osadzie i jak wiele żyć różnych istot już to kosztowało. A jedna tragedia pociągnęła za sobą kolejne.
- Słuchaj, nie chciałem tego wcześniej nikomu mówić, dopóki nie będę miał twardych dowodów, ale... Mam wrażenie, że mamy coraz mniej czasu. Rozmawiałem też z Kirysem. On jako jedyny poza tobą wspominał mi o czymś dziwnym, o jakiejś dziwnej obecności. Mówił, ze na chwilę poczuł się, jakby ktoś go obserwował, potem straszny ból głowy i nagle wszystko ucięło. W noc, w którą zginęła nauczycielka. A teraz to on przybiegł po nas pod dom Uldina. Barman, który powinien siedzieć za barem i gości zabawiać z jakiegoś powodu przybiegł do nas jako pierwszy. Nawet jeśli tych gości miał mniej po tym, jak zostali w domach, to zwykle wolniejsze chwile spędzał na czyszczeniu swojej kantyny. Poza tym jego też tyczyła się prośba, by nie kręcić się po ulicach. Nie widzę powodu, żeby miał opuszczać swój bar. I jeszcze jeden szczegół: wiedział, gdzie są Imperialni. To, że garnizon się pali to jedno, ale wiedzieć, że ci żołnierze są w środku i nie mogą wyjść to drugie. Panel był zniszczony. W normalnych warunkach, nawet jakby się paliło, to by stamtąd wybiegli.
Na chwilę ucichł i pozwolił przetrawić Sykstusowi swoje przypuszczenia. Oskarżanie kogoś z wioski, kogo znali od lat było dla niego czymś strasznym. Odkąd usłyszał słowa miejscowego menala bał się, że będzie do tego zmuszony i czuł się z tym fatalnie.
- Powiedz mi, jak się pozbyć tego czegoś? Albo jak to znaleźć, upewnić się w kim siedzi? Ty się na tym znasz. Nie chcę oskarżyć niewłaściwej osoby. I szczerze, mówiłeś, że nie mamy wyjścia poza niszczeniem, że twoja religia zna tylko to? Nie da się inaczej? Ktokolwiek to z nas jest, czy to Kirys, czy ktoś inny, według ciebie musimy go zabić?
- Zło, które w tej osobie siedzi tzreba zniszczyć - zaczął kapłan...
- A czekaj, przypomniało mi się. Jak to ty w jednym ze swoich kazań mówiłeś? "Twoja święta durastal będzie jako zbroja wokół naszych dusz"? To w takim razie mam taką świętą durastal na takie okazje.
Po tych słowach szeryf podszedł do szafki ustawionej w rogu pokoju. Gdy ją otworzył, Sykstus zobaczył zwykłe ubrania, ale Jim tylko odsunął je na bok, nacisnął coś przy jednym z boków mebla i odsunął płytę z tyłu. Odwrócił się do kapłana z dość niespotykaną strzelbą w rękach.
- Kupiłem to dawno temu. Z ciekawości. Od złomiarza jakich pełno, tak jak nasz Jawa. Musiała pochodzić z jakiejś gwardii na którejś z planet czy coś, bo nie znam nic podobnego i jej amunicja jest raczej niepopularna w naszych czasach. Strzela tym - podał kapłanowi pudełko durastalowych kulek. - To jakiś rodzaj strzelby bojowej. Nie jest to rozwiązanie problemu, ale po spaleniu garnizonu to prawdopodobnie największa siła rażenia, jaką mamy. Gdybyś widział, jaka dziurę to robi w durastalowej płycie...
Niezależnie od tego, co odpowiedział Sykstus, Jim dał znać kilku zaufanym osobom i maszynom, by za pół standardowej godziny przyszli do jego biura. Zamierzał tym kilku istotom powiedzieć to, co odkryli. Może ktoś z nich wpadnie jeszcze na jakiś błyskotliwy pomysł, jak uzyskać pewność, kto z miejscowych jest opętany. Sobie zostawił jeszcze pół godziny na naradę z kapłanem. Wiadomość zaś wysłał do: Jane, Jawy, Ottiego (droid w końcu miał dostęp do systemów osady, może coś od siebie dorzuci) i ostatniego z pozostałych przy życiu żołnierzy. Co prawda nie był pewny jego stanu psychicznego, ale umiał walczyć i raczej Wunta nie rozpoznała by kogoś "swojego" w tych ich białych hełmach. Był więc wykluczony z kręgu podejrzanych.
Awatar użytkownika
Oto'reekh
Administrator
Posty: 57
Rejestracja: 26 sie 2021, 17:40

- Cytując z „Życia świętego Hieronima Veneratusa: „Naszym jedynym celem powinna być śmierć dla Otchłani i wszystkich jej dzieł. Wszystko inne jest odchyleniem od wyznania Metatheo”. Nie znam innej metody na unicestwienie tego plugastwa niż uśmiercenia istot, które potrafią wchodzić z nim w interakcję lub niszczenia rzeczy, przedmiotów w których w niezrozumiały sposób rezyduje. - tłumaczył w dość smutny i przygnębiający sposób.
- Odnośnie podejrzeń do Barmana, niestety nie jestem w stanie ich potwierdzić lub im zaprzeczyć, ale wydaje mi się, że na większość morderstw Barman posiada dość mocne alibi. - mówił już spokojniej, opierając się wygodnie na swoim krześle. - Poza tym z mojego doświadczenia, Otchłań czy mówiąc inaczej Moc – zrobił znak dłońmi, zmawiając kilka słów szeptem – potrafi na dłużej opanować kogoś, kto jest na nią w jakiś sposób wrażliwy, wydaje mi się, że Szeryf od razu by rozpoznał czy Barman znajdował się pod jej wpływem czy nie, nie jest to coś nad czym można przejść obojętnie, albo zręcznie ukrywać. To pierwotna i mordercza siła, która ma nas za nic. Poza tym byłbym tak samo podejrzany jak Kirys… Być może sam efekt mordu, albo Otchłań przetaczała się w pobliżu baru i to wystarczyło, żeby poczuł jej wpływ, obawiam się, że i przez to ciężko będzie to zabić… - urwał, myśląc o tym jak zabić coś co potrafi otępić lub chwilowo przejąć nad Tobą kontrolę…
- Czy Szeryf w trakcie swoich przesłuchań był w stanie uzyskać informacje, gdzie najczęściej na bagnach bawiły się dzieci? Czy miejsce ich kaźni zgadza się z tym miejscem? Rodzice albo rówieśnicy, mieli jakieś pojęcie co oni tam właściwie robili? - tym razem kapłan zadał serie pytań, które go niepokoiły.
Awatar użytkownika
Nantel Grimisdal
Mistrz Gry
Posty: 109
Rejestracja: 31 sie 2021, 22:22

Szeryfa nie ucieszyła wiadomość, że właściwie nie mają pewnej metody rozpoznania tego czegoś ani opętanej osoby. Wierzył jednak, że porządny strzał prosto w to coś jednak załatwi sprawę. Nie miał doświadczenia z rzeczami nadnaturalnymi, więc zakładał, że mimo wszystko można je zabić w podobny sposób, jak coś żywego. I że da się to zabić bez uśmiercania kogoś z wioski.
- Dobra, zostawmy na razie Kirysa, choć nie zgodzę się z tym, że miałby alibi na wszystkie sytuacje. Jeśli chodzi o dzieci, to wiem, że lubiły bawić się na ruinach, tam niedaleko gdzie znaleźliśmy ich ciała.
Po namyśle szeryf jeszcze dodał.
- Może powinienem sprawdzić tamtą okolicę jeszcze raz razem z tobą? Zaraz zbierze się reszta, mamy dzień, więc jest odrobinę bezpieczniej. Możemy w tej grupie wybrać się na bagna jeszcze raz. Może ty wyczujesz to coś w tamtym miejscu?
Wiem, że ta informacja była w poście Jane, ale założyłem, że przez cały czas przeszukiwania miejsca znalezienia zwłok dzieci i rozmowy z rodzinami, szeryf się tej informacji gdzieś w którymś momencie dowiedział.
Awatar użytkownika
Oto'reekh
Administrator
Posty: 57
Rejestracja: 26 sie 2021, 17:40

- To nie jest głupi pomysł, chętnie pomogę, ale nalegam też, aby ktoś w tym czasie poszukiwał winnego w miasteczku. Najlepiej żeby był uzbrojony i nie był, sam. - dodał bojąc się, że mają mniej czasu niż wszystkim się wydaje. - "Wróg spieszy do działania, gdy nasze posługi powodują jego strach." - zacytował Aforyzmy 94.13
Sykstus wyczytał też z twarzy Szeryfa i jego pokazu uzbrojenia, że martwi się o to czy będą w stanie to zabić. Też go to martwiło, ale wiedział, że jeśli kule będą w stanie przebić ciało to ten twór jest tak samo wrażliwy jak oni.
- Szeryfie, jestem tutaj dzisiaj z Tobą i gwarantuje, że to coś jest tak samo śmiertelne jak my. Blastery, konwencjonalna broń czy ogień są dla tego czegoś śmiertelnym zagrożeniem, kiedyś byłem tego świadkiem... - miał nadzieje, że te słowa podniosą go na duchu. - "Wystarczająca ilość ognia w odpowiednim miejscu może rozwiązać każdy problem." - z uśmiechem już cytował Kolokwializmy Otchłani, rozdział 52
Awatar użytkownika
Nantel Grimisdal
Mistrz Gry
Posty: 109
Rejestracja: 31 sie 2021, 22:22

Szeryf zważył broń w dłoniach, lekko ją unosząc. Po sowach kapłana jej ciężar nieco uspokajał.
- W takim razie zrobimy dwie grupy. Myślę, że w skład drugiej grupy może wejść Jawa, Otti i wybrani przez ciebie twoi uczniowie. Jiji dobrze obserwuje, ale przydałby mu się ktoś silniejszy do towarzystwa. Jak nie macie własnej broni, to coś wyciągnę z arsenału na posterunku. Chodźmy już, zaraz reszta przyjdzie.
Po tych słowach skierował się do drzwi, zamierzając zejść na swój posterunek.
Awatar użytkownika
BZHYDACK
Gracz
Posty: 35
Rejestracja: 01 wrz 2021, 16:52

Od czasu gdy została zamordowana piątka dzieci, Ottie w pewien sposób zaczął panikować. Wciąż doglądał sprzętów osady, to jasne, jednak teraz robił to szybciej, i tak by każdego dnia patrolować jak największy obszar wsi. Często odwiedzał poszczególne osuszacze nawet po kilka razy dziennie. A mimo to, czy może wręcz dlatego, nie był świadkiem tego co stało się w domu Zannaca Uldina. Mechanik był prawdopodobnie najważniejszą dla Ottiego osobą w osadzie, wszak to on był jedyną istotą która utrzymywała droida w stanie operacyjnym pomimo złych warunków na planecie. A zaraz potem atak na imperialny garnizon. Ottie, można powiedzieć, przestraszył się. Wprawdzie wyglądało na to, że napastnik brał na cele tylko organicznych, ale kto powiedział że nie zmieni upodobań? Albo że droid nie oberwie rykoszetem, jak systemy imperialnego garnizonu.

Mówiąc o imperialnym garnizonie, wiedziony wrodzoną (jeśli można tak powiedzieć) ciekawością droid przyczłapał do ruin garnizonu jako ostatni, w poszukiwaniu jakiejkolwiek ocalałej elektroniki. Może ocalał jakiś komunikator? Albo systemy któregoś hełmu? Skaner droida uważnie przeczesał cały teren, sprawdzając również ślady. A po tym Ottie udał się z powrotem do domu Zannaca. Jako droid techniczny miał tam wstęp o każdej porze dnia i nocy, gdy tylko potrzebował części do napraw. Ale teraz nie chciał części zamiennych. Zamiast ich, wygrzebał ze skromnych zapasów Uldina zapasowe receptory oraz czujniki, oraz kilka przekaźników do komunikatorów. Następnie ruszył do osady, na kolejny już w tym dnu patrol. Jednak tym razem miał on jeszcze dodatkowy cel.

Założenie w osadzie prowizorycznego monitoringu. Ottie chciał dzięki sieci receptorów i czujników rozszerzyć własne "pole widzenia". Montował ostatni czujnik, gdy nadeszła wiadomość od szeryfa. Ottie dokończył montaż i pobiegł (na ile mógł) do biura szeryfa.
Awatar użytkownika
Daesha'Rha
Mistrz Gry
Posty: 43
Rejestracja: 01 wrz 2021, 11:58

Jane nie spodziewała się zebrania u szeryfa. Na początku zaskoczyło ją, że Jim tak szybko zaczął ich ponownie ogarniać, ale z drugiej strony nie dziwiła się, że mężczyzna miał takie tempo. Tragedia w garnizonie uwidoczniła wszystkim, że zmagają się z czymś poważnym i że nie mogą sobie pozwolić na bierne oczekiwanie. Przyszła pora, żeby wziąć sprawy w swoje ręce.
Jane zabrała swój plecak, umówiła się ze Stevenem, żeby pozostali w stałym kontakcie i ruszyła do biur szeryfa. Miała przeczucie, że sprawy potoczą się teraz bardzo szybko.
Na miejscu było już kilka osób - zapewne byli na tyle nie podejrzani, że Jim bez wahania zaprosił je na spotkanie. Jane ufała jego intuicji i stwierdziła, że jeśli on uznał ich za pewnych towarzyszy, to jej to w zupełności wystarczało.
Jim wyłożył im swoje obawy, jako upiorny i deprymujący wstęp. Wszyscy wydawali się być zdeterminowani - siedzieli i słuchali z poważnymi minami, a każdy wiedział, że czas na odwrót dawno minął. Teraz miało się wszystko rozstrzygnąć. Teraz stawiali kroki, które miały w końcu doprowadzić do końca tego koszmaru.
- Chciałabym coś zasugerować - odezwała się Jane w pewnym momencie dyskusji.
Jim skinął głową, a ona wstała i położyła dłonie na oparciu fotela.
- Nie wiem do końca, czym jest to coś, co nas prześladuje. Nie wiem, czy jeśli jest człowiekiem, to w ogóle można go tak nazwać. Podejrzewam jednak, że musi się gdzieś ukrywać. Niekoniecznie w ruinach na bagnach, może się równie dobrze kryć gdzieś w mieście. Ale chciałabym zauważyć, że wszystkie te... tragedie działy się w nocy. Albo ten... to coś nie lubi dnia, albo się go obawia, ale myślę, że bezpieczni jesteśmy właśnie w ciągu dnia. A to z kolei oznacza, że jeśli chcemy to coś odnaleźć, najpewniejsza będzie noc.
- Poza tym - kontynuowała - wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale ten potwór musi mieć jakieś ofiary. Znaczy się, mieszkańców. Dlatego jeśli zbierzemy wszystkich w jednym miejscu, będzie to miejsce, do którego na pewno przyjdzie. Oczywiście jeśli podjęlibyśmy ryzyko wystawiania wszystkich na przynętę, w co raczej wątpię. Chwilowo taką mam propozycję.
Awatar użytkownika
Shin I'Gami
Gracz
Posty: 85
Rejestracja: 31 sie 2021, 18:43

Noc rozświetlona przez pożar powoli przemijała. Wraz z wygasającym ogniem, pierwsze promienie brzasku rozświetlały pogorzelisko. Nie ostał się nawet kamień na kamieniu. Po zaimprowizowanym garnizonie pozostały tylko dymiące zgliszcza i niemiłe wspomnienia. Snaps nie rozmawiał z nikim. Nikt do niego nie podszedł. Nikt nie zapytał czy potrzebował pomocy. Potrzebował? Sam nie wiedział. Nie był mocno zżyty z pozostałym żołnierzami - ot przekorny los, zesłał ich na tę planetę, której nazwa nie zasługiwała nawet na wspomnienie. A teraz to z nich pozostało tylko wspomnienie. Ostatni ocalały żołnierz imperium obejrzał miejsce tragedii. Ogień strawił praktycznie wszystko. Z ciał jego towarzyszy zostało niewiele - opalone szkielety, nie pozwalały zidentyfikować żadnego z nich. Bez zaawansowanego sprzętu nie było szans ustalić tożsamości zamordowanych. Tak, zamordowanych. Nie było mowy o przypadku. Snaps bezgłośnie zadrżał ze złości. Czy mógł coś poradzić? Cały sprzęt, który uprzednio wykorzystał do zebrania skanów poszedł z dymem - tak samo jak ich pozostały sprzęt, broń i ciężki śmigacz. Z całego imperialnego wyposażenia pozostało tylko to co TK-6969 miał na sobie i przy sobie.
Zbiegowisko mieszkańców powoli rozchodziło się. Zwiadowca tylko przypadkiem dowiedział się, że tej nocy dokonano jeszcze więcej morderstw. Trzy zgony. Przewinęło się imię Rravan. Czyli tego wioskowego bawidanka dosięgnęła sprawiedliwość? Nie, nie mógł tak myśleć. Śmierć zbierała tu już wystarczające żniwo.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk komunikatora. Przez chwilę był zdezorientowany. Przecież oni wszyscy nie żyli! Zagadka po chwili się rozwiązała. To lokalny szeryf wzywał go na posterunek. Zdaje się, że wciąż pracowali nad rozwiązaniem sprawy i znalezieniem sprawcy... lub sprawców.

Nim zjawił się na posterunku oddał ostatni obowiązek swoim towarzyszom. Przeczesał stygnące zgliszcza i po kolei wydostawał z nich to co zostało z ciał żołnierzy imperium. Zniósł spalone zwłoki na skraj lasu, w jedno miejsce i pochował ich w płytkich grobach.

Jakiś czas później, gdy na posterunku zebrana była już grupa "zaufanych", w osmolonym od popiołu pancerzu do zgromadzania dołączył Snaps. Po raz pierwszy od kiedy zaczął odgrywać niewielką rolę w próbie rozwikłania zagadkowych śmierci, mieszkańcy zobaczyli go bez hełmu. Trzymał go pod pachą i bez uśmiechu przyglądał się pozostałym. Kobieta, która przybyła tu przed nim wysnuła pewne podejrzenia i sugestie. Snaps wysłuchał jej i sam przemówił:
- Jak widać po wydarzeniach ostatniej nocy ludzie nie są bezpieczni nawet w swoich domach... czy garnizonach. Zebranie mieszkańców w jednym miejscu niesie ryzyko, że ułatwimy atak temu czemuś. Ale może też zawęzić grono podejrzanych, bo na pewno kogoś podejrzewasz, szeryfie - zwrócił się do lokalnego stróża prawa. Nie sądził, że zebranie wszystkich do kupy niosło większe ryzyko niż barykadowanie się w domach. Był za to pewny, że tej nocy znowu ktoś zginie. Może on, może ktoś inny z zebranych tu osób a może kolejny mieszkaniec. Czas było położyć temu kres.
Awatar użytkownika
Nantel Grimisdal
Mistrz Gry
Posty: 109
Rejestracja: 31 sie 2021, 22:22

Szeryf rozejrzał się po twarzach przybyłych. Widział w ich oczach niepewność co do czekającej ich przyszłości. Ostatnie dni były dla każdego z nich pełne bólu, rozpaczy, czy zwątpienia w dalsze istnienie ich wygodnego miejsca, jakim była ta osada. Tak, w gruncie rzeczy, wszyscy przyzwyczaili się do życia tutaj, do szarej codzienności, która jednak byłą czymś znanym i przyjemnym. To miejsce zdawało się być wcześniej kryjówką dla wszystkich zmęczonych życiem, czy galaktycznym zgiełkiem. A teraz ten spokój został przerwany, a oni za wszelką cenę chcieli wrócić do normalności.
Przybyli wszystkich, których powiadomił i co do których miał prawie pewność lub całkowitą pewność, że nie ze tknęli się z tym dziwnym złym tworem z Mocy, o którym mówił mu kapłan.
- Nasz szturmowiec ma rację - Jim zaczął od pierwszej kwestii, którą zdążyli poruszyć zebrani, jeszcze zanim się odezwał. - Mam swoje podejrzenia, ale nie mam dowodów, więc i prawo, i własne sumienie nie pozwala mi oficjalnie kogoś oskarżyć. Co do was jestem pewny. Każde z was dowiodło, że mogę mu zaufać. Wkurzony jestem, że nie mogę tego powiedzieć o pozostałych naszych znajomych, sąsiadach... ale spośród nich każdy mógł się dostać pod władanie tego... czegoś.
W tym momencie spojrzał w stronę Sykstusa, zachęcając go, by chociaż w części wytłumaczył, z czym mają do czynienia. Gdy to zrobił, mówiąc co uważa według swojego uznania, kontynuował.
- By złapać ten dziwny twór, to coś, co opętało kogoś z nas lub kilka różnych osób, proponuję podzielić nasze siły na dwie grupy. Jedna uda się do ruin, przy których znaleźliśmy ciała dzieci. Druga zostanie w wiosce i będzie próbować tutaj. No i też spróbuje zapobiec kolejnym zabójstwom.
Jeszcze raz spojrzał na wszystkich obecnych i przez chwilę zastanawiał się, jak najlepiej ich podzielić.
- Proponuję, żeby Sykstus, Snaps i Jane poszli do ruin za dnia i je sprawdzili, jeśli dobrze pójdzie, wrócicie wraz z zapadnięciem zmroku. Ja z Jawą i droidem w tym czasie przygotujemy się w naszej osadzie. Jiji spróbuj zmajstrować coś ogłuszającego w masowej skali, jakbyśmy potrzebowali uspokoić więcej osób na raz. Ja zajmę się obserwowaniem kantyny, a Ottie niech spróbuje monitorować resztę osady.
Awatar użytkownika
Oto'reekh
Administrator
Posty: 57
Rejestracja: 26 sie 2021, 17:40

Sykstus przyjął polecenia Szeryfa bez zbędnych komentarzy, wiedział, że i tak skorzysta z kilku swoich wyznawców aby towarzyszyli im w drodze na bagnach. Martwił się tylko czy ta chorowita kobieta, która już raz majaczyła publicznie przyda im się w jakikolwiek sposób na tej wyprawie.
Sykstus i Szturmowiec, który pomimo pozorów wyglądał na wstrząśniętego i zagubionego wypytali Szeryfa o szczegóły dotyczące tej części bagien i ich związku z dzieciakami. Zapisali lub zapamiętali informacje, gdzie zwykle dzieciaki się bawiły i jak skorelować to z miejscem ich śmierci. Sykstus poprosił też Snapsa aby opiekował się Jane, przeczuwając, że w swoim towarzystwie lub jej wyznawców może zachowywać się irracjonalnie. Dali sobie też kilka kwadransów na przygotowanie i zbiórkę.
Gdy spotkali się ponownie ruszyli bezzwłocznie, atmosfera ostatnich wydarzeń nie wpływała najlepiej na nastroje, więc większość podróży obyła się bez rozmów. Snaps prowadził, a Jane trzymała się zaraz za nim. Sykstus oraz trzech jego ludzi zamykało tył, byli uzbrojeni w blastery, choć nikt nie wiedział czy bardziej dodają im odwagi niż mają na coś się przydać. Widoczność była słaba, wieczna mgła unosząca się nad bagnami rozpraszała mnóstwo światła, skutecznie ich oślepiając. Wilgoć, gwiżdżący wiatr i ponury półmrok działały bardzo skutecznie na ich wyobraźnię. Zespół w pierwszej kolejności przeczesał miejsce gdzie młodzież organizowała swoje spotkania, jednak nie znaleźli nic prócz śladu ich bytowania. Kilka śmieci, ugnieciona ziemia, nietrwałe konstrukcje mające przypominać schronienia, które dzieciaki uwielbiały tworzyć niezależnie od miejsca i pochodzenia. Po godzinie bezskutecznych prób, postanowili ruszyć w stronę miejsca tragedii.
Szli powoli, próbując cokolwiek dostrzec, choć po głowach chodziły im myśli, że tylko tracą czas. Monotonny mrok zawieszony we mgle, dudniący wiatr i przejmujące zimno dawało im się we znaki. Okoliczne dźwięki dochodzące z bagien nie raz zatrzymywały ich na kilkadziesiąt sekund, kiedy Snaps z podniesioną ręką i zaciśniętą pięścią upewniał się, że nie wdepnęli w jakąś śmiertelną pułapkę. Sykstus podejrzewał, że Szturmowiec nigdy nie pisał się na szkolenie dla imperialnych komandosów, a obecne warunki mogły takie przypominać. Jednak, dbał o ich bezpieczeństwo i systematycznie posuwali się do przodu, próbując przeczesać podmokły teren i właśnie w tym momencie… Usłyszeli okrzyk…
- Tu coś jest! - krzyknął jeden z wyznawców Sykstusa
Snaps błyskawicznie zareagował, ale po chwili okazało się, że sytuacja nie była niebezpieczna. Znaleźli po prostu kawałek „polany” miejsca z twardszą ziemią, które sąsiadowało z miejscem kaźni. Szturmowiec szybko nakazał sprawdzić ten niewielki teren.
Sprawdzali teren po kawałku, pomimo dość gęstej roślinności i niewielkich kamiennych formacji, które cieszyły się mianem ruin, ale musiały być tak pradawne, że przypominały mniej przypadkowe formacje skalne niż cokolwiek innego. W jednym z takich miejsc Sykstus dostrzegł małą jamę. Była obudowana kamiennymi zerodowanymi blokami i otoczona solidną ilością roślinności, właściwie bardziej przypominała norę, gdyby nie fakt, że Kapłan coś poczuł. Na granicy wykrywalności jego receptorów, prawie niewykrywalnie wyższa liczba eksplodujących impulsem synaps zamieniająca się w strach krążący w tylnej części głowy. Gardło stało się nieco bardziej suche, a żołądek wiązał się w supeł. Czuł niewytłumaczalną i niewidoczną grozę, choć nie była ona zupełnie niewidzialna... Przez chwile miał wrażenie, że znalazł się zupełnie gdzieś indziej, w jakimś mieście czy kompleksie, gdzie górowały ogromne posągi zakapturzonych postaci, zanim zdołał czemukolwiek z tego nadać kształt i sens, zniknęło tak prędko jak się pojawiło.
Sykstus natychmiast zaczął inkantować, krótki wers ze świętej księgi Egzaltacji 49:
- „Pan Malachora jest z nami w ciemności, nawet jeśli o tym nie wiesz.” - mówił cicho, mechanicznie, dodając sobie odwagi.
Powtarzał to jak mantrę, nie przestając ani na sekundę był pewien, ze za chwile stanie się coś co może przerwać jego życie w ułamku sekundy. Nie czuł się tak od momentu jego ostatniego napotkania Otchłani, plugawej Mocy, którą pragnął zniszczyć nawet za cenę własnego życia. Wiedział tylko, że to nie jest ta chwila, teraz mógł po prostu zginąć na próżno. Zbliżył się do tej jamy, inkantując swój święty wers, prędko zauważył, że to nie była prosta ziemianka, ziemia oblepiała ściany wykonane z kamiennych bloków, które musiały przetrwać tysiąclecia. Szczątki świata odbijały się od odsłoniętych fragmentów kamienia nadając temu osobliwy eteryczny wygląd, jakiegoś miejsca zawieszonego między wszechświatami, gdzie czekały na niego niewyobrażalne byty i groźby. Mimo tego parł do przodu i dość szybko zaczął przyglądać się temu miejscu od progu. Czuł, że jego krew zamienia się w lód, a skóra w pergamin, czuł, że jego umysł przenikają obce myśli czegoś czego nie mógł pojąć, jakby mówiło w innym języku, albo kryło się w wymiarach, których on jako człowiek nie jest w stanie dostrzec. W środku pomimo grozy i nierealnych uczuć nic nie znalazł, widział jakieś wyżłobienia w kamiennych blokach, które kiedyś mogły coś przechowywać, coś mogło być tam powieszone lub wciśnięte jak cenna aparatura w specjalnie dedykowaną walizkę, która była wycięta idealnie pod jej kształt. Sykstusa ogarniała niezrozumiała panika i terror, wszystkie jego nerwy chciały już uciekać z tego miejsca, ale nagle gdy jego but odwrócił się w stronę wyjścia i poruszył trochę ziemi zauważył na wpół zakopany miniaturowy przedmiot. Nie przyglądając się mu, złapał go w dłoń i prędko uciekł, czując, że wraz z metrami jego organizm wraca z dalekiej podróży.
- Snaps! - ryknął chrapliwie, - Jane! Coś znalazłem… - zawiesił głos i klęcząc przyglądał się brudnemu przedmiotowi, który leżał w jego wyciągniętej dłoni. Wyglądało jak… dziecięca bransoletka… zwyczajna, tania i dosyć tandetna – nie było wątpliwości, że musiało należeć do jednego z dzieciaków...
Awatar użytkownika
Daesha'Rha
Mistrz Gry
Posty: 43
Rejestracja: 01 wrz 2021, 11:58

Na bagnach czuła się niespokojna. Otoczenie przywoływało wspomnienia, przez co męczyła ją nie tylko wilgoć i owady, ale także wyrzuty sumienia i rozpacz. Na każdym kroku czuła się obserwowana, jakby nagle, przez świadomość, że coś kryje się w lesie, bagna zyskały oczy i uszy.
Doskonale pamiętała, jak sama w dzieciństwie myszkowała po lasach, ile par butów zgubiła w trzęsawiskach i ile razy przynosiła pijawki do domu. Choć zazwyczaj tamte wspomnienia niosły ze sobą przyjemne uczucie nostalgii, teraz Jane nie mogła się na nich skupić. Ruiny i bagna sprawiały jej ból, zwlaszcza kiedy była w ich sercu.
Im bardziej zbliżali się do miejsca, w którym znaleźli ciała, tym niespokojniejsza stawała się Jane. Próbowała się skupić na przeszukiwaniu polany, ale z każdym odchylonym źdźbłem trawy, z każdym kamieniem miała wrażenie, że za chwilę ujrzy w błocie twarz Illima.
- Snaps! Jane! Coś znalazłem…
Podeszli do Sykstusa. Kapłan ściskał w dłoni mały przedmiot - dziecięcą bransoletkę.
- Widziałam to już kiedyś - powiedziała Jane. - Lela Seyiu taką nosiła, ta półtwi'lekańska dziewczynka. Nie wiedziałam, że bawiła się z dziećmi... To znaczy, znali się i chodzili razem do szkoły, ale nie była zbyt lubiana. I co to robiło w tej norze? Dlaczego ona tam w ogóle wlazła?
Awatar użytkownika
Kelan Navarr
Administrator
Posty: 133
Rejestracja: 26 sie 2021, 21:38

Lela Seyiu siedziała na schodach prowadzących do budynku dumnie zwanego szkołą, a w rzeczywistości będącego pojedynczym pomieszczeniem z powstawianymi stolikami. Siedziała i przyglądała się życiu na jedynej prawdziwej ulicy w mieścinie.
Była niską jak na swój wiek dziewczynką o bystrym spojrzeniu i uroczym uśmiechu, który jednak rzadko kiedy można było dostrzec goszczący na jej ustach. Dla takich jak ona miejsca takie jak to nie były zbyt gościnne. Lela była mieszańcem. Dzięki matce była posiadaczką krótkich, niezgrabnych lekku i zielonych plam na skórze. Całą resztę musiała odziedziczyć po ojcu, którego nigdy nie poznała. Rzekomo zginął trzy lata wcześniej, gdy powstało Imperium Galaktyczne, a Lela miała osiem lat. Nie wiedziałaby nawet tego, gdyby pewnego dnia nie zagadnęła o niego matki. Temat ojca w domu Sayiu nie istniał. Nie było żadnych pamiątek, ani przedstawiających go hologramów, czy zdjęć. Może to i lepiej – nie można w końcu tęsknić za kimś, kogo w ogóle się nie zna. Lela przypuszczała jednak, że to przez niego ugrzęzły z matką w tej dziurze. Nie miała do tego jakichkolwiek podstaw, lecz ukierunkowanie gniewu na konkretnym celu przynosiło chociaż złudną ulgę.
Lela nie znosiła tego miejsca. Nienawidziła dzieci szydzących z niej i dokuczających każdego dnia ze względu na jej wygląd i alkoholiczki zwanej nauczycielką, regularnie czyniącej aluzje na temat stanu rodziny swej podopiecznej. Nienawidziła mężczyzn w białych pancerzach, którzy kilka tygodni temu zatrzymali po zmroku jej matkę i która od tamtego czasu chodziła dziwnie nieobecna.
Zepsucie zdawało się wypełniać to miejsce, przenikając każdego mieszkańca. Potrafiła dotknąć ich myśli i uczuć, dostrzec zgniliznę toczącą ich serca. Każdy z nich zasługiwał na karę. W jamie na bagnach nie znalazła jaja sestifa; Żywe istoty zdawały się omijać to miejsce szerokim łukiem. Znalazła coś cenniejszego - coś, co wreszcie otwarło jej oczy i pozwoliło zrozumieć jak jest wyjątkowa. Dziewczynka bezwiednie dotknęła naszyjnika, który kołysał się jej na szyi. Przepełniała ją siła, o jakiej nigdy nawet nie śniła. Niszczycielska moc, która nie chciała dłużej być skrępowana. Gdy broniąc się przed pobiciem zarżnęła na bagnach Illima i jego bandę, poczuła się jakby wypłynęła na powierzchnię wody i głęboko nabrała powietrza w płuca. Myślą potrafiła robić rzeczy, które wydawały się niemożliwe i nie miała zamiaru pozwolić, by ktoś kiedykolwiek jeszcze zrobił jej krzywdę.
Awatar użytkownika
Dexon Krir
Gracz
Posty: 38
Rejestracja: 06 wrz 2021, 10:57

W tym całym chaosie, mały kapturnik jak zwykle stał wlepiony w tłum. Takiego to i ciężko zauważyć, a raczej większość i tak nie chciała go słuchać. Tzn bywały sytuacje w których miał przebłyski swojego intelektu, ale raczej pozwalał ludziom robić swoje. Oni wtedy czuli się tacy ważni, mogąc wykazywać się z kroku na krok.
Atmosfera gęstniała, ciał przybywało, umysły osób szalały z kroku na krok. Nie dość, że to morderstwo w biały dzień, to jeszcze spalony garnizon Imperium. W tej niewielkiej miejscowości ostatnimi czasy dzieje się o wiele więcej niż w samym sercu Imperialnej stolicy. Były to sceny niczym z horrorów, tak jakby ktoś wrzucił ich wszystkich w środek scenariusze tym samym próbując odnaleźć głównego sprawcę tych wydarzeń.
Dlatego też Jiji postanowił trzymać się szeryfa. Z przedstawicielem prawa zawsze raźniej, bezpieczniej a i nie powiążą Cię nigdy z jakimkolwiek z morderstw bo trzymałeś się w pobliżu tego, który próbuje ten cały kłopot rozwiązać. No chyba, że sam Szeryf padnie to wtedy może być gorąco…
Na słowa szeryfa, kapturnik kiwnął głową, po czym z radością pobiegł truchtem do swego warsztatu. W końcu ktoś kazał mu zrobić coś w czym był dobry. Majsterkowanie to było jego drugie imię, a utworzenie jakiegoś dziwnego urządzenia raczej nie powinno stanowić dla niego problemu. Ale kto by tam tracił swój czas na stworzenie czegoś tak poważnego.
Wtedy do głowy Jawy wpadł pewien pomysł. Przecież gdzieś w tym całym swoim bałaganie miał przydatne materiały na to by stworzyć granad Cryo. Idealne na to by powstrzymać niepotrzebną zbieraninę, a jeśli nawet przyjdzie im próbować kogoś złapać, to taki granacik nadawał się do tego idealnie.
Jawa wziął się za majsterkowanie, łącząc element po elemencie całej układanki, tak by stworzyć ze wszystkiego co miał dostępne chociażby dwie sztuki. Co prawda nie dawał gwarancji jak te granaty spełnią swoją rolę, gdyż nie wziął pod uwagi wady przy tworzeniu. Sprzęt nie był najwyższej klasy tak więc i działanie mogło być feralne. Czy to dla ofiary, czy też dla samego użytkownika.
Awatar użytkownika
Shin I'Gami
Gracz
Posty: 85
Rejestracja: 31 sie 2021, 18:43

TK-6969 z ulgą przyjął nowy przedział. Do tej pory jego życie opierało się na rozkazac innych i choć ostatnimi czasy wykazywał się inicjatywą, to brak zwierzchnictwa pozostawiał jakąś nieopisaną pustkę i niepewność. Tym bardziej czuł ją teraz, gdy garnizon spłonął a jego towarzysze zostali zamordowani. Na szczęście szeryf po części przywrócił mu choć namiastkę "starego życia". Szturmowiec pokiwał głową i machinalnie zasalutował. Nawyków nie wyplenisz tak szybko.

Snaps kroczył na przedzie. Prowadził swój tymczasowy oddział w głąb bagien, do miejsca, gdzie rozpoczął się ten morderczy cykl. Raz po raz zatrzymywał ich, lustrując otoczenie za każdym razem gdy usłyszał niepokojący odgłos lub szelest. Zmieniali kierunki stosunkowo często obchodząc co trudniejszy teren ale w końcu dotarli do ruin.

Doprawdy dziwna to była zbieranina. Szturmowiec w pancerzu bardziej czarny niż białym. Kobieta po przejściach, na której twarzy strach mieszał się z determinacją. Kaznodzieja ze swoimi poplecznikami, którzy uparcie trzymali się swojej wizji świata. To oni zostali wysłani aby raz jeszcze sprawdzić to przeklęte miejsce, gdzie zginęła piątka dzieci. Przeczesywali teraz okolicę, raz jeszcze, aby znaleźć choć jeden ślad, jeden trop, który przybliży ich do rozwikłania zagadki tych licznych morderstw. Snaps sprawdzał swój sektor, gdy usłyszał swoje imię wykrzykiwane przez klechę, Sykstusa. Już odwrócił się na pięcie z bronią gotową do strzału, gdy okazało się, że na coś natrafił podczas poszukiwań. Chwilę później on i Jane stali przy duchownym i oglądali jego znalezisko. Dziecięca bransoletka. Niewiele... a może właśnie klucz do wszystkiego? Zwiadowca uruchomił komunikator by połączyć się z szeryfem:
- TK-6969 do szeryfa, odbiór - rzekł formalnie i kontynuował - Grupa poszukiwawcza dotarła do ruin. Żadnych incydentów do drodze. Wielebny Sykstus odnalazł przedmiot należący do dziecka. Jest to bransoletka zidentyfikowana przez Panią Jane jako własność dziewczynki Lela Seyiu. Możliwe, że i ona tu była wraz z pozostałymi dziećmi.
ODPOWIEDZ