[Ruusan] Oddychając powietrzem

Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Posty: 188
Rejestracja: 26 sie 2021, 21:59

Ruusan - świat, na którym dokonano zniszczenia Bractwa Ciemności, a tym samym zakończone nowe wojny Sithów niemal tysiąc lat temu. Miejsce, od którego nazwę swoją wzięła Reformacja Ruusańska zmieniająca oblicze Republiki i Zakonu Jedi, a jednocześnie rozpoczynająca złoty okres dla nich obu. Planeta dzisiaj niemal już zapomniana przez galaktyczną społeczność, rzadko umieszczana na mapach - z jednej strony zlokalizowana stosunkowo blisko centrum galaktyki, z drugiej zaś tak bardzo odległa ze względu na brak bliskich i bezpiecznych tras nadprzestrzennych.
Wreszcie też Ruusan - więzienie i miejsce potępienia dla Reise'a Vremeniego, łowcy pochowanego żywcem w sarkofagu z włączonym na tysiąclecia generatorem pola zastoju. Od chwili, gdy zamknięto wieko stalowej trumny, mężczyzna nie mógł się poruszyć, ale zachował pełnię świadomości. Każda minuta trwała godzinę, godzina była niczym dzień, zaś dzień wydawał się trwać tygodniami. Po tygodniach, miesiącach i latach w zamknięciu, ciemności i bez ruchu można było oszaleć.
Głód odbierał rozum.
Przytłumione głosy. Stuknięcie w metal. Znowu głosy. Szarpnięcie. Zgrzyt metalu przesuwanego po kamieniu. Znowu podekscytowane rozmowy. Nie, to niemożliwe. Zwariował przez te dziesięciolecia.
Wreszcie, ku swojemu zaskoczeniu, Reise mógł ruszyć palcem wskazującym. Potem lekko przesunąć głowę.
Ktoś wyłączył pole zastoju.
Świdrujący dźwięk narzędzi tnących metal wbijał się w czaszkę mężczyzny, który miał wrażenie, że w jego głowie odbywa się wyścig swoopów ze starożytnymi silnikami termicznymi napędzanymi ciekłą kopaliną, złożoną z mieszaniny naturalnych węglowodorów gazowych, ciekłych i stałych z niewielkimi domieszkami związków azotu, tlenu, siarki i zanieczyszczeń nieorganicznych.
Poruszył nogą.
Światło, które wdarło się przez szczelinę powstałą, gdy ktoś odsuwał wieko, oślepiło Vremeniego przyzwyczajonego do kompletnych, gęstych ciemności. Najpierw nie widział nic, potem tylko niewyraźne pochylające się nad nim sylwetki.
-Chyba jeszcze żyje - usłyszał kobiecy głos.
Potem wieko sarkofagu upadło na ziemię.
Reise wziął, pierwszy od stulecia, wdech świeżego powietrza.

Kliknij, aby zobaczyć wiadomość od Mistrza Gry
Obrazek
Awatar użytkownika
Renno Tresta
Gracz
Posty: 36
Rejestracja: 05 wrz 2021, 23:09

Poczuł pod opuszkami palców ciepłą skórę kobiety. Poczuł, jak pod naciskiem dłoni jej krtań zamiera i w zarodku dusi się krzyk o pomoc. Poczuł, jak plątanina żył pod gładką powierzchnią jej szyi wzbiera szaleńczym nurtem, jak jej puls wybija słodką melodię paniki w bezlitosnych objęciach jego prawicy. Poczuł, jak...
...Rozum wycieka mu z garści. Dziesiątki tysięcy dni, setki tysięcy godzin, niezliczone miliony sekund, miliardy, biliony, biliardy mili-, mikro-, nanobłysków... Mógł podzielić swój obłęd na kwantowe porcje, zaklasyfikować i z tyłu głowy zakonotować każdy choćby najmniejszy ułamek każdego choćby najmniejszego zmarnowanego w izolacji okamgnienia. Za długo. Za długo, za długo, za długo...
Wystarczyły trzy słowa, a jego wyobraźnia eksplodowała feerią sugestii. Chyba. Jeszcze. Żyje. Poczuł pod opuszkami palców ciepłą skórę kobiety... W okrutnym zamknięciu musiał zadowalać się mglistymi wspomnieniami, syntetycznymi zamiennikami dawnych podniet. Teatr pamięci dwadzieścia trzy godziny na dobę odgrywał sceny z minionych łowów, prezentował wyciosane w glinie reliefy porażek i zwycięstw...
Teraz... teraz był wolny. Teraz byli tu z nim prawdziwi, autentyczni, niepodrabiani, miękcy, wrzeszczący, niewinni, martwi...
Teraz byli tu z nim ludzie.
Wnętrze wypatroszonego sarkofagu woniało ozonem i rdzewiejącym metalem. Najpierw spod zasłony cienia wysunęła się blada, drżącą dłoń. Wkrótce potem durastalowa matnia wypluła z siebie resztę udręczonego lokatora, smukłego humanoida w postrzępionym, krótkim czarnym płaszczu. Anzata niemal bezwładnie runął na kolana, głęboko ugrzązł w mokrej ziemi. Dygocząc na wietrze, trzymał głowę wysoko, z lekko rozwartymi wargami, jakby nie mógł dać wiary, że na skórze czuje świeży podmuch, a jego oczy – boleśnie - doświadczają naturalnego blasku słońca.
Jak spod tafli wody, rozmyte i o tajemniczych konturach, dostrzegł sylwetki swoich wybawicieli. Z niemałym trudem uniósł dłoń w stronę kobiety, która odezwała się ostatnia.
- …Jak długo... - jego głos był chropowaty, żałosny. - Ile... odkąd...
Nawet pomimo swojego otumanionego stanu, mężczyzna miał na tyle rezonu, by zrewidować karygodnie pozbawione kontekstu pytanie.
- ...Rok. Który rok.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Posty: 188
Rejestracja: 26 sie 2021, 21:59

Dostrzegał, że niewyraźne sylwetki jego wybawicieli odsuwają się ze strachem. Spodziewali się, że - w pierwszym odruchu - ten mężczyzna może być agresywny - w końcu nie wiedzieli kto, kiedy i dlaczego go tu wsadził, ani czy był świadomy upływającego czasu. Możliwe, że ostatnie, co pamięta to szarpanina z jego oprawcami.
Kiedy wypadł z sarkofagu na kolana, oparł się rękami o ziemię. Na dłoniach czuł dotyk wysuszonej niemal na kamień gliny i ziaren piasku, które drażniły jego zmysły, tak bardzo wyczulone i odzwyczajone od dotyku czegokolwiek. W tej chwili, choć ten piasek był namacalnym dowodem tego, że jest wolny, był nieprzyjemny, niemal raniący zakończenia jego, rozdygotanych po tak niewyobrażalnie długiej stazie, nerwów. Na twarzy czuł wiatr, suchy i ciepły, pełen pyłu zapychającego nozdrza i zwiększającego suchość w ustach. W tle słychać było pracę generatora prądu oraz dźwięki muzyki z odtwarzacza. Nie znał tego utworu, prawdopodobnie został nagrany, gdy on był leżał uwięziony w swoim sarkofagu.
Ostrość widzenia wracała mu stosunkowo szybko. Przedstawiciele jego rasy byli twardymi skurczybykami, zaś staza to nie karbonit, po niej szybko dochodzi się do siebie. Stojąca przed nim kobieta, choć nadal miała niewyraźne rysy twarzy, z całą pewnością włosy miała kruczoczarne i najpewniej była człowiekiem.
- ...Rok. Który rok - zapytał. Od tak dawna nie słyszał brzmienia własnego głosu, iż wydawał mu się dziwny, inny od tego, jak go zapamiętał.
-Trzeci. Trzeci rok po powstaniu Imperium - kobieta głos miała miękki, wyraźnie akcentowała drugą sylabę.
-To może mu nic nie mówić - ten głos należał do mężczyzny. Vremeni odruchowo obrócił głowę w jego stronę i zobaczył zielonoskórego twi'leka.
-984 po Siódmej Bitwie o Ruusan - doprecyzowała. - Albo 3637 po Traktacie z Coruscant.
Obrazek
Awatar użytkownika
Renno Tresta
Gracz
Posty: 36
Rejestracja: 05 wrz 2021, 23:09

Anzata przez kilka przewlekłych, milczących sekund wbijał wzrok w kobietę, dalej z półrozdziawioną gębą, jakby z niemałym trudem przetrawiał podaną przez nią informację. Splątane kosmyki niechlujnie zalegały na jego twarzy, wzbijały się i z powrotem opadały na jego wargi pod naporem ciężkich, miarowych oddechów.
- To... to... Hm.
Zwęził powieki. Twi'lek i czarnowłosa prezentowali się już przyzwoicie, jakby żywcem przetransportowani z impresjonistycznego portretu. Tylko trzeci dwunóg stanowił pewną zagadkę, nie było okazji mu się przyjrzeć. Okoliczności przyrody wydawały się natomiast dokładnie takie, jakimi zapamiętał je z ubiegłego stulecia. Lądowisko przyprószone czerwonym piaskiem i wypłowiałą trawą, umoszczone w cichej dolinie, w której wydeptany trakt prowadził do świątyni dawno zapomnianych wyznawców Mocy. Oczywiście nie było już śladu po zaparkowanym tutaj dekady temu frachtowcu Vremeniego. Jeżeli nie niegdysiejsza hałastra mścicieli, pewnie inna szajka złomiarzy szybko zaopiekowała się kilkunastoma tonami dobrego, drogiego metalu.
Dalej na klęczkach, wyzwoleniec odkaszlnął, sucho i donośnie, aż zatrzęsła się jego klatka piersiowa.
- Wybaczcie, ja... Należy wam się podziękowanie. Obawiałem się, że spędziłem w tym... pudle... przodkowie wiedzą, ile czasu, człowiek traci rachubę... Ale... wygląda na to, że to było... kilka miesięcy? Pół roku?
Ryzykowny blef. Nie miał pojęcia, ile czasu jego wybawcy już tu stacjonowali. Postarał się, by jego usta wykrzywiły się w odpowiednio niezręcznym, ale nie wyglądającym na wysilony uśmiechu.
- Nie wiem, jak zacząć. Chyba nie będę owijał w bawełnę. Nazywam się... Horst Falke. Moja rodzina posiada na własność kilka megafabryk na Lexrul, nieopodal – wskazał dłońmi na ziemię pod swoimi kolanami. - Ruusan, na Kanale Traxańskim. Powodzi nam się. Na tyle, że... No cóż, zostałem porwany.
Wiek temu rodzina Falke faktycznie miała znaczące udziały w przemyśle metalurgicznym na Lexrul. Anzata nie orientował się oczywiście, czy to nazwisko w dalszym ciągu znaczyło cokolwiek na tamtej bogatej planecie, miał jednak nadzieję, że jego kłamstwa się opłacą.
Horst również istniał naprawdę. Vremeni zamordował go w osiemset osiemdziesiątym drugim po Siódmej Bitwie o Ruusan.
- Usłyszałem, gdzie mnie zabierają ze strzępów rozmów na ich statku. Zgaduję, że ta... - mężczyzna obejrzał się za siebie. - ...to sanktuarium nie jest szczególną atrakcją turystyczną. Mogli bez pośpiechu zapakować mnie do tej trumny, aktywować to... cokolwiek to jest, te maszyny, i czekać na pieniądze od moich rodziców.
Reise potarł palcami nasadę nosa, westchnął przeciągle.
- Cholera... Chyba dalej... chyba dalej jestem trochę rozkojarzony. Jeśli mogę zapytać... Kim jesteście? Skąd się tu wzięliście? Nie wyglądacie na tych, którzy... którzy mnie tu zamknęli.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Posty: 188
Rejestracja: 26 sie 2021, 21:59

Czarnowłosa kobieta podeszła do Reise'a, położyła mu dłoń na ramieniu delikatnie je ściskając. Z tej odległości Vremeni bez problemu mógł się jej przyjrzeć: mogła mieć trzydzieści kilka lat, a łagodne rysy twarzy i zmarszczki w kącikach oczu świadczyły o tym, że to raczej dobra, często uśmiechająca się osoba. Nos miała lekko zaokrąglony na końcu i pokryty niedużymi piegami wyraźnie odcinającymi się na tle skóry o bardzo jasnej karnacji. Ubrana była w coś na kształt kombinezonu - jednoczęściowy strój o kroju podkreślającym jej sylwetkę - wąską talię, mocno zarysowane uda i przeciętnej wielkości piersi. W jej ciemnobrązowych oczach anzata ujrzał szczere współczucie, które było wyczuwalne również w głosie, gdy tylko się do niego odezwała.
-Horst, przyjacielu, jesteśmy archeologami, więc pewne rzeczy są dla nas oczywiste - krótka przerwa. - Już na pierwszy rzut oka potrafimy określić przybliżony wiek niektórych rzeczy oraz to jak długo nie były ruszane. Rozumiem, że jesteś nieco skonfundowany po przebudzeniu... Szczególnie tak długim, bowiem... widzisz...
-Ten sarkofag stoi tu nie kilka miesięcy, - przerwał jej twi'lek. Jego głos był raczej suchy - ale co najmniej kilkadziesiąt lat.
-Ziwtave, nie przerywaj! - syknęła czarnowłosa pochylając się nad twarzą Vremeniego. Anzata czuł lekki zapach jej świeżego potu przykrytego wonią perfum o zmysłowym, piżmowym akcencie. Kiedy otwierała usta, dotarł do niego nawet zapach jej pasty do zębów. - Tak, jak powiedział mój kolega, musiałeś tu spędzić znacznie więcej czasu. Może nawet wiek, może więcej. Wszystko na to wskazuje - wyprostowała się i powiodła ręką wokół siebie. - Wszystko. Może jeśli udasz się z nami do obozu i obejrzy cię droid medyczny, dojdziesz do siebie i przypomnisz sobie ostatni rok, który pamiętasz.
Obrazek
Awatar użytkownika
Renno Tresta
Gracz
Posty: 36
Rejestracja: 05 wrz 2021, 23:09

Aktorstwo to hańbiąca i pożałowania godna profesja, jednak kilka podstawowych technik gry scenicznej z powodzeniem znajdowało zastosowanie podczas uprawiania o wiele chwalebniejszego zawodu – zawodu łowcy ludzi. Jak oczarować oziębłego nieznajomego? Jak zdobyć zaufanie sceptyka? Udawaj. Najlepiej garściami czerp z zasobów pamięci i ewokuj szczególnie wyraziste sceny ze swojej przeszłości, zatop się we wspomnieniach, a wkrótce żaden interlokutor nie będzie w stanie odmówić twoim łgarstwom posmaku autentyczności.
- Nie, niemożliwe... Czekajcie... - po policzkach Reise popłynęły słone strużki łez, kiedy przypomniał sobie promieniujący ból ssawek przytrzaśniętych pod zamkniętym w czasie posiłku hełmem republikańskiego żołnierza. - Nie!
Co natomiast tyczyło się akademików, jak ci archeolodzy, którzy okazali się ekstraktorami zastojowej trumny z podziemi Ruusan, stanowili oni grupę zawodową jedynie o włos znośniejszą od aktorów. Badaczka, która teraz obscenicznie wgapiała się we Vremeniego niczym w jakąś antyczną wazę czy inszy zabytek minionej epoki, wpadała na coraz groźniejsze pomysły. Gdyby rzeczywiście udało jej się poszczuć Anzatę medbotem, po krótkiej analizie materiału genetycznego z pewnością wyszłaby na jaw prawdziwa natura nadczłowieka z sarkofagu. Na to nie można było pozwolić. Należało kontynuować szaradę.
Mężczyzna podniósł się do pionu. Czuł się coraz lepiej, wrócił jego wzrok, ostrymi zapachami i dźwiękami zaczęły odzywać się pozostałe zmysły. Mimo to z premedytacją zachybotał nogami, zamarkował upadek i dłońmi wczepił się w bark i przedramię czarnowłosej archeolożki.
- Nie rozumiecie! Oni mogą po mnie wrócić w każdej chwili! Wiedzą, gdzie jesteśmy! - Reise przywołał wspomnienie ojca wracającego z wywiadówki w szkole mistrza Akku Seii, by w jego głosie dało się usłyszeć prawdziwy strach. - Nie damy im rady! Chyba że...
Nadeszła pora rozciągnąć jeszcze jeden mięsień. Jako co najwyżej przeciętnego sortu telepata - w zasadzie predestynowany przez Matkę Naturę hipnotyzer - Vremeni często musiał posiłkować się wizualizacją swoich eskapad w obślizgłe zakamarki cudzych umysłów. Wyobrażał więc sobie, jak całym ciałem daje nura w przepastne fałdy obcych mózgownic, rozmasowuje te areały substancji szarej, które wymagały akurat największej dawki czułości i kuksańcami popycha do działania najbardziej oporne neurony. W tym momencie pracował nad złamaniem wolnej woli wścibskiego uniwersyteckiego piegusa i oczekiwał absolutnie prawdziwych oraz wyczerpujących odpowiedzi na wszystkie swoje pytania.
- Chyba że zechcesz mi zdradzić, jak dobrze jesteście uzbrojeni, ilu jeszcze waszych znajomych jest w okolicy i, ach...
Anzata z trudem powstrzymał ślinotok.
- ...czy ktokolwiek może przyjść wam... to znaczy, nam na pomoc?
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Posty: 188
Rejestracja: 26 sie 2021, 21:59

Czarnowłosa kobieta wsunęła dłonie pod ramiona Reise'a i pomogła mu wstać. Kiedy ich oczy były na (prawie) jednakowej wysokości, spojrzała mu w nie głęboko. Przez moment wpatrywała się w nie bez słowa, niczym zahipnotyzowana, po czym uśmiechnęła się nieco nieprzytomnie. Vremeni mógł podziwiać jej zgrabne śnieżnobiałe ząbki.
-Jesteśmy archeologami, a nie żołnierzami. Mamy broń, ale nosi ją tylko Ziwtave, ale nie musisz się martwić. Naszego obozu pilnują dwa droidy ochroniarze. Oprócz tego, jest tam jeszcze pięciu studentów - jej głos brzmiał nieco dziwnie, wydawał się płytszy i odrobinę wyprany z emocji. - Niemniej, musisz zrozumieć, że nikt nas tu nie zaatakuje. Przykro mi, ale naprawdę minęły dziesiątki lat odkąd cię tu zostawiono.
-Eleno, powinien go zbadać droid medyczny - wypowiedź przerwał zielonoskóry twi'lek, który zbliżył się do kobiety i anzaty. Reise mógł zauważyć, że przy pasie ma ciężki pistolet blasterowy DL-44. - Nie wydaje mi się też, żebyś powinna mu o wszystkim opowiadać.
-Ziwtave ma rację.
Reise miał okazję po raz pierwszy usłyszeć trzeciego z archeologów. Wzrok poprawił mu się też na tyle, że mógł go sobie obejrzeć: człowiek, po pięćdziesiątce o twarzy zahartowanej trudnymi warunkami atmosferycznymi, z sylwetki nawykły do pracy fizycznej. Ubrany był w brudny kombinezon, w prawej ręce trzymał metalową skrzynkę.
-To prawda. Chodźmy do obozu, żeby zbadał cię droid - Elena zbliżyła się jeszcze o kilkanaście centymetrów do Vremeniego. Czuł ciepło bijące od jej ciała. - Obóz jest blisko, jakiś kilometr stąd - odruchowo skinęła głową w kierunku zachodnim. - Odpoczniesz w namiocie albo w naszym promie.
Obrazek
Awatar użytkownika
Renno Tresta
Gracz
Posty: 36
Rejestracja: 05 wrz 2021, 23:09

- Nie, dziękuję. Dość już wyleżałem.
Anzata wbił pazury w nadgarstek i bark prawej ręki archeolożki i gwałtownym szarpnięciem poderwał kobietę z ziemi. Zamaszysty, szalenie nieuprzejmy rzut posłał ów mocno skołowany, około pięćdziesięciokilogramowy pocisk prosto w stronę uzbrojonego Twi'leka. Ziwtave, jak nazywał się jegomość, zareagował na tyle trzeźwo, że zdołał przechwycić koleżankę zanim twardym lądowaniem pogruchotała mu żebra. Pieguska w panice wyrwała się z objęć ochroniarza ekspedycji i runęła na ziemię, kompletnie pozbawiona poczucia równowagi i resztek godności osobistej.
Vremeni nie zmarnotrawił okazji i sprintem przemknął badaczce przed oczami. Na widok nadbiegającego agresora, Twi'lek opuścił gardę i gorączkowo przebierając paluchami począł podważać zapięcie kabury przy pasie. Reise ubiegł mężczyznę zadziwiająco sprężystym ciosem w gardło, pięść wampira z nieprzyjemnym plaśnięciem odbiła się od zielonej grdyki. Ziwtave machnął głową ku niebu, wybałuszył przekrwione gałki oczne i podjął żałosną próbę zaczerpnięcia oddechu, z jego ust wydobył się jednak tylko przykro brzmiący charkot. Anzata wyszarpnął DL-44 ze skórzanego pokrowca, kciukiem pstryknął bezpiecznik i wypalił w bebechy Twi'leka jego własnym pistoletem. Wnętrzności wyprysnęły z rany wylotowej na plecach humanoida zaskakująco szerokim strumieniem. Konsystencją i barwą przypominały przypalony gulasz.
Trzy sążnie dalej, ogorzały dżentelmen w poplamionym ensemble mechanika upuścił skrzynkę z narzędziami i wyrwał się do biegu. Rozkołysane w galopie, ciężkie i pokryte zgrubieniami kułaki Pana Złotej Rączki robiły onieśmielające wrażenie. Vremeni zrównał muszkę oraz szczerbinkę zdobycznego blastera ze środkiem klatki piersiowej przeciwnika. Jaskrawoczerwony bolt wydrążył dymiący krater w barku pięćdziesięciolatka. Tak czy inaczej, salwa z DL-44 zatrzymała Złotą Rączkę w pół drogi do Anzaty, zbiła dryblasa z nóg i cisnęła nim w tył niczym kopniak Gamorreanina. Dogorywający mężczyzna zawył, aż jego głos odbił się echem w dolinie. Zacisnął drżące, umorusane czarną mazią palce na łydce Reise, który niespiesznie zabrał się za ostatnie szlify w swoim rękodziele.
Gdy na podwórzu świątynnym zapadła wreszcie funeralna cisza, Vremeni zdarł pas z kaburą ze zwłok Twi'leka i dopasował go do swoich bioder.
- Przepraszam, pani uśmiecha się do mnie?
Reise zbliżył się czarnowłosej archeolożki i przyklęknął naprzeciw, leniwie gładząc język spustowy DL-44.
- Muszę wyznać, wyszedłem troszkę z wprawy, jeśli mówimy o zalotach. Ostatni raz... Kiedy ostatni raz byłem na schadzce z sympatią, założę się, że twoich rodziców nie było jeszcze w planach. Ale, jeśli pozwolisz, jak to było... Najpierw bierzesz białogłowę pod ramię...
Anzata złapał kobietę za przegub i raptownie podciągnął ją do pionu. Bez zbędnych ceregieli wykręcił jej ramię i zmusił, by stanęła przed nim.
- Naturalnie, ani kroku bez przywoitki...
Elena poczuła lufę blastera wbitą w kręgosłup.
- W końcu lekko skrępowani ruszacie na zapoznawczy spacer w miłych okolicznościach przyrody.
Reise szturchnął zakładniczkę, jednoznacznie sugerując ruch do przodu.
- Zaprowadzisz mnie do obozu, o którym mi tak pięknie opowiedziałaś. Na miejscu zdradzę ci, co poczniemy dalej. Postaraj się zdzierżyć suspens.
Awatar użytkownika
Sskirt
Mistrz Gry
Posty: 58
Rejestracja: 31 sie 2021, 20:16

W punkcie kończącym szlak nadprzestrzeny, prowadzący na Ruusan, wyskoczył koreliański lekki frachtowiec typu HWK-1000. Z kokpitu, pomalowanej na czarno jednostki, przed pilotem rozpościerał się widok na glob planety. Niegdyś zielony i kwitnący, obecnie przedstawiał sobą smutny widok spustoszonego przed mileniami. Miejsce rzek zajęły kaniony, a miejsce lasów skaliste pustynie. Krótkim słowem syf i pobojowisko. Wszystko to nie zrobiło na pilocie najmniejszego wrażenia. Komputer astronawigacyjny zwrócił mu trasę na podaną w zleceniu lokalizację i ten płynnym ruchem skierował tam statek. Ten gładko wszedł w górne warstwy atmosfery, a silniki jonowe pognały go do prędkości rozchodzącej się w powietrzu fali dźwiękowej. Pilot pognał systemy jeszcze bardziej i wkrótce bariera dźwięku została przekroczona. Nieznacznie co prawda, ale jednak.

Studenci zadarli głowy do góry, gdy nad obozem przemknął czarny statek z czerwonymi akcentami. Lekki frachtowiec zwrócił na siebie uwagę głośnym hukiem rozpędzonych do wysokich obrotów silników, gdy zatoczył krąg nad obozowiskiem. Niczym jastrzębionietoperz nad padliną. Zresztą porównanie nie było pozbawione innych podobieństw. Jednostka miała drapieżny, aerodynamiczny kształt, a na krańcach skrzydeł niczym szpony, czekały na akcję działka laserowe. Przy kokpicie, niczym ostry dziób, szczerzyły się kolejne. Całość robiła niepokojące wrażenie drapieżnika gotowego spaść na swoją ofiarę. Niemniej statek nie mógł się równać z właścicielem.
Całość powoli opuszczała się na polanę, przeciwstawiając się grawitacji przy pomocy silników repulsorowych. W końcu wysunęło się podwozie stabilizując jednostkę na niezupełnie równej polance, znajdującej się przy małym obozie, jaki rozłożyli tutaj archeolodzy. Obóz nie przedstawiał sobą nic specjalnego, ot kilka namiotów rozłożonych wokół cywilnego frachtowca, gdzieniegdzie ułożone skrzynie, itd... Obrazu dopełniły dwa droidy bezpieczeństwa, które zaraz podbiegły do opuszczającego się trapu. Nawet droidy typu K-4 mogły się zorientować, że osobnik, który zjawiał się z taką pompą i bezczelnością nie ma dobrych zamiarów. Ten zresztą zaraz się pojawił. Po trapie schodził niemal dwu metrowy osobnik odziany w czarny pancerz na podstawie w postaci czarnego kombinezonu. Za nim łopotała swobodnie peleryna piaskowej barwy, z charakterystycznymi równoległymi strzałkami na ramionach. Sięgała ona aż do głowy i płynnie tam przechodziła w coś zbliżonego do kaptura. Tylko zbliżonego bowiem góra głowy pozostawała odsłonięta. Zamiast twarzy zaś widoczna była metalowa maska, z której groźnie świeciły czerwone fotoreceptory. Całości obrazu dopełniał przechodzący na ukos pancerza pas, do które przymocowane były różne narzędzia do czynienia krzywdy bliźniemu: zmodyfikowany blaster EE-3, długi wibronóz w kaburze, ogniwa i inne "drobiazgi" oraz trzymany w prawej ręce długi metalowy kij. Jegomość zszedł na powierzchnię krokiem nieomal tak płynnym jak ludzki.
- Stój, nie ruszaj się i podnieś kończyny uznawane za górne do góry! - zakomenderował droid strażniczy, zupełnie nie przejmując się sprzecznościami, które zawarte były w jego poleceniu. Przy okazji wymierzył w przybysza zintegrowany z lewą ręką blaster. Ciepłe przyjęcie ale najzupełniej zbędne. Momentalnie droida wzięły na cel sprzężone działka laserowe umieszczone w stanowisku pod kokpitem. Wypaliły zanim ten zorientował się, co się dzieje. Robot, potraktowany strzałami zdecydowanie przekraczającymi zakres ochrony zapewnianej mu przez pancerz, zmienił się w przepalony na wylot złom. Jego towarzysz szybko wziął działko na cel, ale nie wiele mu to pomogło. Jego strzały były zupełnie nieskuteczne wobec pancerza i osłon jednostki, a po ułamku sekundy silna wiązka zjonizowanego gazu posłała jego szczątki na piasek. Hangman, bo tak w branży zwykło się na niego mawiać, przeszedł nie zrażony pomiędzy szczątkami niedoszłych oponentów. Miał swój cel, a oni stanęli na jego drodze. Inaczej to się więc skończyć nie mogło.
Żwawym krokiem ruszył między namioty obozowiska. Podejrzenia go nie myliły i "cywile" na odgłos strzałów schowali się, gdzie mogli. Nic nadzwyczajnego. Przed elektronicznie wyostrzonymi zmysłami Hangamana niewiele rzeczy mogło się jednak ukryć. Tym bardziej wydzielający duża promieniowania cieplnego i niemal zawsze wydający jakieś dźwięki humanoidzi. Łowca nagród przystanął jakby nasłuchując..., a potem wystrzelił w kierunku ściany namiotu z blastera. Dwójka ukrytych za nim ludzi zaczęła uciekać w panice, daleko jednak nie uciekli, gdy jednego z nich trafiła ogłuszająca wiązka z blastera. Poleciał jak długi i spowodował potknięcie się kolegi, który niezręcznie zarył w ziemię. Jednak szukający był już przy nich. Złapał nastolatka za bark w silny uchwyt sześciopalczastej dłoni i postawił na nogi. Na twarzy chłopaka w okularach i z obecnymi na twarzy problemami skórnymi odmalowało się prawdziwe przerażenie.
- Gdzie jest doktor Amanda Vondon? - zadał osobnik złowieszczym głosem. Student nie od razu odpowiedział, zbyt przestraszony by móc odpowiedź, zresztą i zrozumienie pytania przyszło mu z pewnym trudem. Przesłuchujący zwiększył siłę uchwytu, aż ten skrzywił się na twarzy.
- Tu.... tu... tu nie ma nikogo takiego.
- Przekonany jesteś? Brunetka. Piegowata.
- Masz na myśli dr. Elenę Nodnov? Wyszła dzisiaj rano z grupą do doliny... miała zbadać nowe znalezisko... mieli wrócić przed zmierzchem.
Proste pytanie, konkretna odpowiedź. Łowca miał doświadczenie, że taki styl postępowania jest najskuteczniejszy przy porozumiewaniu się z istotami organicznymi.
- Możemy więc zaczekać. Ilu was tu jest?
- Nas jest tu tylko dwójka... - spróbował blefować chłopak, ale, czując ból zaciskającego się imadła na ramieniu, szybko zmienił zeznanie - znaczy się piątka, ale nie wiem... gdzie jest reszta. Pani profesor towarzyszą osoby.
- Jak możecie skontaktować się z panią profesor?
- Przez nadajnik, jest w namiocie.

Nastolatek posłusznie zaprowadził "gościa" do namiotu i wybrał połączenie do dr Eleny, oprócz tego na odpowiednią sugestię wyłączył kamerę całego zestawu. Tuż po tym zarobił ogłuszającego bolta. Nowoprzybyły natomiast zupełnie się "rozgościł" i ustawił w swoim wokabulatorze głos ogłuszonego właśnie chłopaka. W ten sposób będzie mógł zadać kobiecie pytania i nie wzbudzić podejrzeń, że cokolwiek jest nie tak. Naturalnie o ile ta, raczy odebrać swój komunikator.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Posty: 188
Rejestracja: 26 sie 2021, 21:59

Podchodzący do lądowania Hangman nie zauważył, idącej dosłownie pod nim, pary - uratowanego ze stuletniego więzienia anzaty i jego oswobodzicielki. Czarnowłosa doktor archeologii w chwili, gdy nad ich głowami przeleciał statek kosmiczny o agresywnym kształcie, nie mogła wiedzieć, iż - wspomniany przez napastnika - suspens nie miał mieć nic wspólnego z HWK-1000. Przez moment miała nadzieję, że być może, oto nadciąga ratunek, szansa na jej wolność i życie, że na pokładzie znajdują się istoty, które rzeczywiście wróciły tu po Horsta Falke.
Potem jednak dało się słyszeć, odległe zaledwie o niecały kilometr, strzały jeszcze długo niosące się echem w okolicy.
Vremeni, który w ułamku sekundy zrozumiał, że oddane były z działek pokładowych, zauważył jak ramiona zrezygnowanej kobiety opadają jeszcze bardziej. Reise odruchowo się zatrzymał - wiedział, iż stąd jest niewidoczny, skryty za ostro wznoszącym się wzgórzem, więc nie padł na ziemię - i nasłuchiwał.
Po kilku minutach zabrzęczał komunikator. Czarnowłosa sięgnęła do kieszeni i pokazała urządzenie zabójcy jej współpracowników.
-To mój asystent - powiedziała wyczekując na polecenie co ma zrobić.
Obrazek
Awatar użytkownika
Renno Tresta
Gracz
Posty: 36
Rejestracja: 05 wrz 2021, 23:09

- Nieładnie się chwalić.
Vremeni wyłuszczył komunikator z dłoni zakładniczki i spojrzał na rozjarzony ekran. Śmiał powątpiewać, że po drugiej stronie połączenia faktycznie czekał asystent, przydupas czy inny totumfacki archeolożki. Bardziej prawdopodobne, że któryś z załogantów agresywnego czarnego jastrzębia położył łupieżcze łapska na sprzęcie komunikacyjnym obozowiska badaczy.
Po kilku sekundach deliberacji Anzata wycelował blaster mniej więcej w kierunku świątyni, z której wraz z badaczką przywędrowali.
- Przepraszam, bardzo mi głupio, ale zostawiłem coś w trumnie. Muszę nalegać, byśmy się wrócili. Śmiało, ruszaj.
Reise obserwował, jak kobieta oddala się na kilkanaście kroków naprzód, a potem ruszył jej śladem. Nie miał pojęcia, jakie grzechy popełniła w przeszłości nieboraczka, ale musiały być straszliwe, skoro teraz utknęła pomiędzy dwustuletnim mózgożłopem a interplanetarną maszyną do zabijania. Przynajmniej decyzja o natychmiastowym opuszczeniu zasięgu dział ptaka nocy musiała przynieść jej niejaką ulgę.
Kiedy pani E. wysunęła się na czoło dwuosobowego pochodu, Vremeni wcisnął zielony guzik na obudowie urządzenia komunikacyjnego i w końcu uciszył mechaniczny trajkot. Dla wygody wsunął prosty komlink do przedniej kieszonki płaszcza, na wysokości swojego milczącego serca.
- Po tej kanonadzie zgaduję, że nie rozmawiam z jednym ze stażystów. Nazywam się Ziwtave i odpowiadam za bezpieczeństwo tej ekspedycji. Kim do cholery jesteście i co się dzieje w moim obozie?
Awatar użytkownika
Sskirt
Mistrz Gry
Posty: 58
Rejestracja: 31 sie 2021, 20:16

Można było śmiało powiedzieć, że odebranie komunikatora przez osobę niepowołaną było nieoczekiwane. Jej odpowiedź jeszcze bardziej; widać donośność działek pokładowych była większa, niż się spodziewał... albo odbierający połączenie byli bliżej, niż przewidywał. Mimo to "gość" nie stracił rezonu i szybko zmienił przygotowany przez siebie wybieg na inny fortel. Z bazy danych wyłuskał nagranie, jednego z niegdyś widzianych, imperialnych urzędników i pobrał próbkę jego głosu. System szybko przygotował nową wypowiedź dla wokabulatora:
- Trochę szacunku panie Ziwtave - odezwał się lekko podniesiony głos państwowego oficjela, który jednak po chwili wrócił do względnego spokoju - jesteśmy delegacją z Imperium. Sprawa jest zasadniczo prosta: Pani doktor nie raczyła uzyskać adekwatnych pozwoleń od stosownych organów władzy na swoją śmieszną ekspedycję. Skończyły się czasy Republiki, gdzie na uchybianie prawu nikt nie zwróciłby uwagi, chyba że chodziłoby o kredytki... Teraz będzie się musiała gęsto tłumaczyć - głos udał zamyślenie - chociaż być może istnieje jeszcze szansa na względnie polubowne załatwianie sprawy. Dajemy wam godzinę standardową na stawienie się tutaj. W przeciwnym wypadku - głos urzędnika zrobił się poważny - wyciągniemy konsekwencje...

Jeszcze przed rozpoczęciem rozmowy przybysz wysłał wiadomość do obecnego na statku droida astromechanicznego "Hycel": Zabezpiecz statek i pofatyguj się tu! Tylko szybko!
Zamierzał, przy pomocy jego i konsolety, spróbować uzyskać lokalizację osobnika, z którym prowadził dialog. Ostatecznie nie było to jednak niezbędne, bo i tak miał na mapie zaznaczone ruiny, przy których prawdopodobnie pracowali archeolodzy, a z tego, co się zorientował, wiodła do nich tylko jedna droga. Mając więc w garści jedyne środki transportu w całej okolicy, mógł dyktować warunki. Jego pozycja była uprzywilejowana.
Awatar użytkownika
Renno Tresta
Gracz
Posty: 36
Rejestracja: 05 wrz 2021, 23:09

W pierwszej kolejności Reise pochylił się nad informacją, że za egzekwowanie prawa i nadzór porządku w galaktyce odpowiada obecnie nie zgnuśniała i rozpieszczona latami pokoju Republika, a jej ochrzczony szumnym mianem sukcesor: Imperium. Anzata nie posiadał oczywiście żadnej wiedzy na temat procedur i zwyczajowych sposobów postępowania nowego reżimu, lecz podejrzewał, że wersja wydarzeń przedstawiana przez asystenta/urzędnika nie pokrywa się z rzeczywistym przebiegiem kontroli ekspedycji archeologicznych na Środkowych Rubieżach. Wydawało się wątpliwym, by jakakolwiek władza mogła cieszyć się długotrwałą legitymizacją przecinając spokojne niebo w nieoznakowanych frachtowcach i prując do naukowców z dział pokładowych jak do spłoszonych kaczek.
- Z całym szacunkiem, ale coś musi być nie tak z połączeniem, bo po swojej stronie to ja słyszę samo pieprzenie. Nie podoba mi się użycie siły wobec pracowników naukowych zaangażowanych w usankcjonowane prace wydobywcze. Jeśli chce pan wyklarować rzekome braki w dokumentacji, proszę się skierować do kompleksu świątynnego kilometr od naszego obozu. Ktoś z młodzieży może wskazać panu drogę.
Vremeni wyłączył komunikator i prężnym krokiem dołączył do archeolożki.
- Kości zostały rzucone!
Resztę drogi do sanktuarium porywacz i jego ofiara przemierzyli energicznym tempem. Elena, czerwona na twarzy i zasapana, na koniec trasy przystanęła w pobliżu zwłok Ziwtave. Pochyliła się, by złapać oddech i przy okazji utkwiła spojrzenie w zastygłej w bezruchu twarzy kolegi. Białe kłęby chmur posępnie odbijały się w martwych oczach Twi'leka. Badaczka przesunęła wzrok. Nieco dalej, rozpruty i czarny jak tafla głębinowego źródła, spoczywał sarkofag człowieka enigmy.
Kobieta wyprostowała się i odwróciła, chcąc zapytać Anzatę, co mają począć dalej. DL-44 wypalił tylko raz. Gdy ciało badaczki z głuchym tąpnięciem uderzyło w ziemię, Reise podjął się szeregu uprzednio wykoncypowanych działań. Oddał kolejne trzy strzały z blastera, by odgłosy zgadzały się z liczbą ran postrzałowych zwłok na pobojowisku, a nadto wszem i wobec poniosły echem w dolinie. Następnie dowlókł trupa brunetki ciut bliżej zezwłoku zielonoskórego ochroniarza. Wcisnął w zdrętwiałą prawicę archeolożki pistolet, palce jej lewej dłoni do krwi wczepił w przedramię Twi'leka, by wyglądało, że się z kompanem szarpali. Następnie, Vremeni wyciągnął komlink z kieszeni i umieścił urządzenie u boku Ziwtave. Rzutem na taśmę zdjął jeszcze zdobyczny pas i niedbale zacisnął go z powrotem na talii Twi'leka. Ostatni z trojga denatów, barczysty, podziurawiony boltami homo sapiens płci męskiej, zalegiwał kilka metrów dalej, nieopodal swojej skrzynki z narzędziami. Anzata nie widział powodu ruszać tej akurat padliny. I tym sposobem - finito. Scena zbrodni spreparowana w kilka minut pod dojmującą presją czasu. Wcześniej Reise przezornie przedstawił się osobie po drugiej stronie słuchawki imieniem ochroniarza ekspedycji, by nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń o udział czwartej osoby w krwawym zajściu. Otwarta trumna mogła stanowić jakąś poszlakę, ale bez koniecznego kontekstu mogła równie dobrze prezentować się jako wytargany z katakumb, pusty bubel.
Wampir pognał w stronę wejścia do świątyni, szukając wewnątrz dobrego miejsca na kryjówkę i obserwację podwórza.
Skasowałem NPCa bez konsultacji, ale na moją obronę – pani doktor miała nikłą szansę, żeby się wybronić i ta śmierć była niezbędna dla powyższego planu. Okazuję skruchę.
Awatar użytkownika
Sskirt
Mistrz Gry
Posty: 58
Rejestracja: 31 sie 2021, 20:16

Prawdziwy urzędnik zapewne by się obruszył na oczywiste przykłady gburstwa, jakie zaserwowała rozmówcy osoba, podszywająca się pod ochroniarza ekspedycji imieniem Ziwtave. Jegomość w czarnej zbroi nie mógł się jednak obruszyć na sposób ludzki; natomiast prawdziwej tożsamości osoby po drugiej stronie łącza ani nie znał, ani nie miał dostatecznych powodów, żeby podejrzewać, że kłamała.
Nie miało to wszystko jednak znaczenia. "Gość" momentalnie znalazł się przy stole namiotu. Jedno spojrzenie fotoreceptorów wystarczyło mu, żeby wrzucić kopie rozłożonych tam map w swoją wewnętrzną bazę danych. Gdy osobny wątek zabrał się za analizowanie ich, łowca w kilku susach dopadł do trapu jednostki należącej do archeologów i odpiął od pasa nieduży przedmiot w kształcie połowy kuli. Zaraz też przyczepił go płaską stroną do równie płaskiej nawierzchni przy wejściu do okrętu i aktywował. Przedmiot zaczął groźnie pikać. To by było na tyle, jeśli chodziło o ewentualne użycie przez kogoś alternatywnego środka transportu z planety.

Wojownik zawrócił akurat, żeby natrafić na swojego droida astromechanicznego.
- Wracaj na pokład, pilnuj statku i obserwuj okolice. W razie pojawienia się celu daj mi znać, a gdyby ktoś inny próbował wejść na statek mój lub ich, możesz go zdezintegrować. Skontaktuję się.
Robot zapikał lekko niezadowolony, że opuścił jednostkę tylko po to, żeby zaraz tam wracać, ale posłusznie zawrócił. Czarna postać ruszyła żwawym krokiem ścieżką wskazaną jej przez mapy. Przeciętny człowiek szedłby pewnie z kwadrans, tutaj jednak siedem minut to było aż nadto. Zwłaszcza, że w międzyczasie zarejestrował głośne strzały z broni blasterowej, które rozległy się najdprawdopdobniej w miejscu, do którego zmierzał. Oprogramowanie wyliczyło, że szanse na zarobienie przez niego pokaźnej liczby kredytek gwałtownie spadły, identycznie zresztą jak szanse na pomyślne zrealizowanie zlecenia. Tak to jest jak się bierze zlecenia na żywych, a nie na trupy. Tak, z martwymi istotami organicznymi zawsze było prościej.

To, co zastał na miejscu, tylko potwierdziło obawy wysnuwane przez program. Same denaty. Wszystkie poznaczone blasterowymi strzałami, oprócz tego ciągle grający odtwarzacz, którego melodia żywo kontrastowała z widocznym pobojowiskiem, hałasujący generator prądu i coś podłączonego do niego, według wszelkiego prawdopodobieństwa było to narzędzie do cięcia metalu oraz metalowy sarkofag? Tak, coś około tego i w dodatku pusty. Systemy przybyłego weszły w stan podwyższonej czujności. Skoro byli zastrzeleni, to musieli być też zastrzeliwujący. Promieniowanie cieplne zdradziło, że ludzka kobieta, która leżała złączona chwytem ręki z Twi'lekiem, była jeszcze zupełnie ciepła. Jednak szturchnięcie jej wysokim, ciężkim, czarnym, wydawałoby się, że wojskowym buciorem, potwierdziło, że ona także jest trupem. Dziura po blasterowym strzale nie pozostawiała co do tego żadnych złudzeń. Podobnie jak brak pulsu i oddechu. Wbudowany komunikator jegomościa wysłał wiadomość do obecnego na statku Hycla: Przyleć tu! Lokalizację znasz, czekam na polanie przed świątynią. Opuszczamy to zadupie!
Systemy czekającego Hangamana nieomal z nadmiaru wolnego czasu i mocy obliczeniowej zaczęły odtwarzać sytuację na podstawie zastanych śladów. Tylko, że zastane ślady, się kuźwa nie chciały złożyć w żaden sensowny obrazek. Leżące nieopodal zwłoki człowieka nie nastręczały większych kłopotów, próbował uciekać i dostał bolta. Natomiast problemów dostarczali kobieta-cel i wybebeszony Twi'lek. Oboje mieli ślad po strzale zadanym z bliskiej odległości. Częściowo to by się zgadzało, przy czym oprogramowanie łowcy było przekonane, że jedno nie byłoby już wstanie zastrzelić drugiego po otrzymaniu takiego strzała, zwłaszcza, że broń była tylko jedna. Jedna osoba powinna więc żyć, co nie pokrywało się z rzeczywistością. Chyba że był w nią zamieszany ktoś jeszcze. Może i nie był specjalistą od archeologii, ale miał dość doświadczenia i poszlak, żeby wysnuć, że we wszystko była zamieszana czwarta osoba, całkiem niewykluczone, że zamknięta wcześniej w metalowej trumnie. Białkowcy nie mieli generalnie zwyczaju zostawiania ich w swoich podziemiach pustych.
Opancerzony wojownik, uzbrojony w długi metalowy kij i karabin blasterowy EE-3, przeciągnął jeszcze raz spojrzeniem fotoreceptorów po całej okolicy, zatrzymując go jakby na chwilę dłużej na wylocie wejścia do świątyni. Zawiał wiatr i jego, zmaltretowana przez życie, piaskowa peleryna załopotała efektownie.
Awatar użytkownika
Renno Tresta
Gracz
Posty: 36
Rejestracja: 05 wrz 2021, 23:09

Fasada starożytnej świątyni górowała nad pobojowiskiem na lekko ponad dwadzieścia metrów, wyrastając z jałowej ziemi nie jak majestatyczna pamiątka lepszych czasów, a raczej nabrzmiały guz, który spazmami bólu i przykrym zapachem przypominał o toczącej organizm zgniliźnie. Widok frontowej ściany sanktuarium, wspartej ogromnym portykiem i upstrzonej głębokimi, misternymi płaskorzeźbami, musiał wieki temu stanowić balsam dla strapionych dusz przybywających na Ruusan pielgrzymów. Obecnie elewacja świętego miejsca, jak wiele ofiar wojny, stała oszpecona bliznami po salwach przedreformacyjnych dział i emanowała przytłaczającym, zimnym smutkiem. Dom kultu jawił się w większej mierze niczym leże potwora z dziecięcej baśni, wzbudzający podskórny dreszcz barłóg dzikiego zwierza. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, było w tej interpretacji wiele prawdy.
Po przekroczeniu wybitego w marmurze, szczerbatego progu budowli, oczom tudzież fotoreceptorom ukazywała się przepastna nawa głównego pomieszczenia, osiemdziesiąt stóp dalej kończąca się półokrągłą przestrzenią przypominającą ołtarz. Przez całą długość tego splądrowanego, spróchniałego gruzowiska, po obu stronach holu w ciasnych odstępach umiejscowione były uderzająco puste cokoły, pozostałości po splendorze ubiegłych tysiącleci. Poza naturalnym światłem wpadającym przez strategicznie rozmieszczone otwory w ścianach, które przy sporej dozie wspaniałomyślności można by nazwać oknami, jedyne źródła iluminacji w świątyni stanowiły pasma jarzeniówek przytargane i zamontowane wcześniej tego samego dnia przez nadzwyczajnie pechowy zespół pozaplanetarnych archeologów. Kable ze sztucznym oświetleniem rozciągały się aż do środka czterech przejść do świątynnych podziemi - katakumby stanowiły w istocie główną atrakcję kompleksu.
W obrębie miejsca czci nie dało się przyuważyć żadnej istoty żywej, toteż zdumienie mogło wzbudzić zrezygnowane westchnięcie, które nagle zaburzyło grobową ciszę.
- Nie trzeba się wstydzić.
Anzata wyślizgnął się z cienia, zza wpół rozłupanej kolumny w pobliżu pseudoprezbiterium. Nosił zbyt krótką kapotę, by nią załopotać.
- Poznaliśmy się przez komunikator, jak mniemam. Gęsto było w tej rozmowie od podchodów, nie starczyło czasu na prezentacje. - wampir skinął głową w stronę elektronicznego mordercy. - Przejdźmy na ty. Reise z rodu Vremeni, z planety Anzat.
Na ciemnych wargach, zaznaczających się na trupio bladej twarzy jak smagnięcia czarnej farby na bielonym płótnie, wykwitł oszczędny uśmiech.
- Biorąc pod uwagę uporczywe dociekania na temat aktualnego miejsca pobytu znanej mi od niedawna pani doktor, wulgarną metodykę, a także twój... całokształt, ośmielę się zmiarkować, że zmarnotrawiłem twoją nagrodę, łowco. Musiałeś dojść do podobnego wniosku, analizując moje rękodzieło na podwórzu. Jednak ufam, że kiedy... - Reise wzruszył ramionami. - ...jeśli zechcesz zdjąć palec ze spustu, wspólnie wyjaśnimy tę komedię pomyłek. Inaczej...
Vremeni poprawił postrzępiony, lewy rękaw płaszcza.
- Cóż, ja już zadomowiłem się w tej okolicy.
Sskirt - patrząc na końcówkę twojego ostatniego posta i chęć ruszenia akcji, pozwoliłem sobie przenieść droida do świątyni.
Awatar użytkownika
Sskirt
Mistrz Gry
Posty: 58
Rejestracja: 31 sie 2021, 20:16

Lata temu nad oprogramowaniem droidów z serii MagnaGuard siedział cały sztab techników. A potem siedzieli jeszcze raz, żeby wszystko poprawić i dostosować według wskazówek, danych im przez pracodawców, na garnuszku których byli. Efekt był jednak całkiem imponujący; na przykład wysoce zaawansowana sztuczna inteligencja robotów tego typu, w dodatku dynamicznie się rozwijająca, posiadająca coś na kształt niektórych emocji, choć może była to tylko wierna symulacja. Niemnie wszystko to, w połączeniu ze służbą u separatystycznych generałów, przełożyło się na to, że Strażnicy zazwyczaj przejawiali skłonności do krwawych rozwiązań i sadyzmu, pewną niecierpliwość i bezkompromisowość, oprócz tego pojawiała się jeszcze złośliwość i sceptycyzm, choć nigdy w stosunku do przełożonych.
Toteż gdy obcy przedstawił się i swoją propozycję, Hangman zaśmiał się złowrogim, mechanicznym śmiechem, od którego pewnie nie jedna istota by struchlała, a na pewno utraciła pewność siebie. Choć zwrot "zaśmiał się" to może było za dużo powiedziane, bo metaliczny nieprzyjemny głos po prostu dobiegł z jego wokabulatora, następnie rozszedł się po antycznej budowli, odbił od ścian i wrócił echem i pogłosem, co dało wrażenie, jak gdyby łowca i wampir byli otoczeni przez zgraję szyderców, która głośno się z nich naigrywała.
- Wierz mi, z nieukrywaną radością zostawiłbym cię na tej żałosnej kuli błota na wieczność - zrobił krótką pauzę i po chwili kontynuował - ale może rzeczywiście osiągniemy porozumienie.
Wojownik przytwierdził blaster do przechodzącego mu przez metalowy kadłub pasa obok innych instrumentów, przeznaczonych do wygrywania melodii śmierci i cierpienia na życiach innych istot.
- W branży określają mnie mianem Hangman. Pani profesor była celem mojego zlecenia, dosyć dobrze płatnego, od Imperium, niestety żywa. A teraz powiedz, jaki mam interes w dalszej rozmowie z Tobą? - w ostatnim pytaniu wyraźnie można było wyczuć drwinę, jaka rzucona została w rozmówcę, która jak na pochodzenie z wokabulatora, była dosyć przekonująca.
Awatar użytkownika
Renno Tresta
Gracz
Posty: 36
Rejestracja: 05 wrz 2021, 23:09

Po dziesięciu dekadach spędzonych wyłącznie przy akompaniamencie białego szumu inercjogennej maszynerii, sztuczny, komputerowo generowany rechot droida wbił się w uszy Vremeniego jak nawecowana szpila. Każda z następujących fal rewerberacji bez krzty wyrozumiałości szargała wciąż wrażliwe błony bębenkowe Anzaty, drażniąc niby uporczywe bzyczenie owada.
- Hm. Zabawnie się tak droczyć, przyznaję, acz niezbyt produktywnie.
Reise splótł dłonie za plecami.
- Jutrzenkę sowitej wypłaty przysłoniły czarne chmury. Przykre nieporozumienie, jak wspomniałem. Nie ścigałem twojej zwierzyny, po prostu się na nią... napatoczyłem. Zgodzę się, że jestem ci winien rekompensatę. Do tego, nie ukrywam, pragnę opuścić tę zdechłą skałę. - dokończył ciszej. - Rychło.
- Jawi się oczywisty kompromis. - podjął po krótkiej pauzie mężczyzna. - Wskaż inną głowę wartą zachodu i będziesz mógł liczyć na moją pomoc przy jej ukręceniu. Całkowicie pro twoje bono, oczywiście. Nie zażądam grosza nagrody.
Kolejna chwila ciszy.
- Przynajmniej nie wrócisz z Ruusan z pustym przebiegiem.
Awatar użytkownika
Sskirt
Mistrz Gry
Posty: 58
Rejestracja: 31 sie 2021, 20:16

Łowca rzeczywiście umilknął na chwilę, jakby warząc, czy może raczej licząc, za i przeciw przy potencjalnym zabraniu obcego na pokład swojej jednostki. A właśnie, a propos statku, z zewnątrz obiektu sakralnego obiektu dał się słyszeć głośny huk silników właśnie przybyłego Executionera. Można było podejrzewać, że właściciel wezwał go jeszcze przed zaczęciem rozmowy z Anzatą, co z resztą w pełni pokrywało się z prawdą.
- Przyjmuję propozycję; nie mam w zwyczaju praktykować pustych przebiegów. - wojownik wyciągnął metalową prawicę w kierunku Vremeniego. Ten, jak na dżentelmena przystało, uścisnął ja, na co Hangman odpowiedział podobnym gestem, dość silnym, ale na tyle kulturalnym i wychowanym, żeby nie połamać obcemu palców, ani w żaden sposób nie uszkodzić dłoni.
Interes został zawarty. Nie znaczyło to oczywiście, jakoby dżentelistota została obdarzony jakimkolwiek zaufaniem i choć nie zawsze znajdował się w zasięgu fotoreceptorów, inne czujniki bezustannie śledziły, czy ten nie zechce wykonać jakiegoś fałszywego ruchu.

Łowca nagród wyszedł szybkim krokiem, stanął przed wejściem do świątyni i zaczął się przyglądać lądującemu środkowi lokomocji. Ten, jakby posłuszny jego spojrzeniu, oprócz zniżania się przy użyciu silników repulsorowych, poruszył się minimalnie, żeby wylądować bliżej generatora "pozostawionego" przez archeologów. Cóż, im się już nie przyda. Zwykłego złomu, np. trumny nie opłacało się co prawda za bardzo zabierać, ale generator zawsze był warty kilka kredytek. Przynajmniej się ta śmieszna eskapada zwróci, a i tak trzeba było jeszcze zameldować Gildii niepowodzenie zadania, co niewątpliwie miało się skończyć obniżeniem się reputacji łowcy nagród. Tak, zdecydowanie lepiej było brać zlecenia, gdzie docelowo cel nie musiał pozostawać żywy; wtedy wszystko było prościej. Czarna postać podeszła do tylnej części okrętu, gdzie między skrzydłami silników, pod kadłubem, po chwili zaczęła się opuszczać winda towarowa, na której pokładzie znajdował się droid astromechaniczny, biały z szarymi elementami to tu, to tam. Można było stwierdzić, że porozumieli się bez słów, przynajmniej takich, które dało się zarejestrować przy pomocy narządów słuchu, bo gdy tylko elewator osiadł na powierzchni planety, astromech podjechał do generatora i zabrał się za rozłączanie go i przysposabianie do podróży.
- Zabieram to w formie drobnego powetowania, na Rubieży kupią wszystko.
Tak więc, o ile nie zamierzasz strzelić mojej postaci w plecy, możesz zapakować się i generator oraz wprowadzić nas obu na pokład (a przedtem ewentualnie zagrabić ze swojego "rękodzieła" co tam chcesz). Uproszczony i pośpiesznie edytowany schemat pomieszczeń zamieściłem w KP.
Awatar użytkownika
Renno Tresta
Gracz
Posty: 36
Rejestracja: 05 wrz 2021, 23:09

Obraz jednej maszyny bezceremonialnie poniewierającej i niewolącej drugą, całkowicie pasywną maszynę nosił w sobie pewien pierwiastek perwersji.
- Roztropnie. Osprzęt pierwszej klasy. - Vremeni skrzywił się. - Niestety.
Korzystając z przerwy na szaber generatora, Anzata poświęcił kilka minut na świeżym powietrzu na rozprostowanie kości, rozmasowanie odrętwiałych mięśni i pierwsze od wieku porządne, długie ziewnięcie. Szereg tych zupełnie przyziemnych czynności sprawił mężczyźnie niemałą frajdę, zwłaszcza teraz, kiedy jego uwagi nie absorbowała chmara rozgadanych naukowców i w powietrzu rozpłynęło się widmo zbrojnej agresji ze strony łowcy nagród. Rozochocony nagłym napływem wolnego czasu, Reise podjął nawet próbę zzucia z truchła Ziwtave czarnoszarej kurtki w militarnym kroju i przymierzenia jej na swoich, nieco węższych barkach. Prędko przypomniał sobie jednak o wypalonej strzałem z blastera dziurze wylotowej na plecach Twi'leka i poniechał dalszych starań. Na chwilę obecną pisane mu było pozostanie w passé płaszczu, noszącym co najmniej tuzin śladów po serii ogłuszających boltów. Drugi raz tego dnia Vremeni zerwał natomiast z zielonoskórych zwłok skórzany pas z kaburą i podniósł uprzednio porzucony egzemplarz DL-44. Wysunął z pistoletu baterię i spojrzał na wskaźnik zapełnienia zbiornika. Półpusty. Mózgogon paradował ze starym magazynkiem.
Reise schował blaster i spojrzał na droida.
- Mam jedno pytanie. W obozie archeologów mieli znajdować się studenci. Czy może...
Piekielny, nadnaturalny grzmot wstrząsnął ziemią w posadach, jak z początku wydawało się Anzacie. Nie zanosiło się niemniej na burzę, po wstrząsach wtórnych również ani śladu. Zagadka rozwiązała się, gdy ogromny, pęczniejący kłąb dymu wzbił się w niebo w odległości około kilometra w kierunku, z którego przyfrunął ptak nocy należący do IG-101. Vremeni nie miał pojęcia o minie-hemisferze, którą w pełnym paliwa statku badaczy zostawił przed udaniem się do świątyni łowca. Biorąc jednakże pod uwagę krwawy pseudonim nowego towarzysza i dostępne mu oporządzenie, domyślił się, jaka mniej więcej była przyczyna nagłej eksplozji.
- Nieważne.
Wampir skinął głową na frachtowiec.
- Podejrzewam, że kooperujesz z Gildią? Może inną podobną instytucją? Z tego, co pamiętam, Gildia zawsze oferowała szereg dobrze płatnych, diabelnie ryzykownych propozycji. Odpowiednio spektakularny sukces powinien zmyć swąd porażki. - trącił butem zwłoki pani doktor.
Wysadziłem nerdów, możemy kontynuować na pokładzie.
Awatar użytkownika
Sskirt
Mistrz Gry
Posty: 58
Rejestracja: 31 sie 2021, 20:16

Eksplozja na swój sposób zaskoczyła łowcę nagród, bowiem nie był jeszcze czas, który jej wyznaczył. Faktem było, że zostawił w obozie mały ładunek, który, w przypadku nieautoryzowanego zbliżenia się, miał zabrać intruza w zaświaty, ale nie spodziewał się, żeby ktoś był na tyle głupi, by tego spróbować. Istoty organiczne pod względem głupoty zawsze umiały zaskoczyć.
Hangman podejrzeń Vremeniego ani nie skomentował, ani nie potwierdził, ani nie zdementował. Dokładniej rzecz biorąc, to w ogóle nie raczył mu odpowiedzieć. Ten stan utrzymywał się aż do załadowania zdobycznego generatora na pokład dźwigu towarowego. Znalazło się na nim też wystarczająco miejsca dla załogi i obcego. To było zdecydowanie właściwe określenie, wampir był obcym na pokładzie. W pewnym sensie gościem, ale zdecydowanie nie członkiem załogi/drużyny jaką stanowił łowca i jego astromech; powinien więc mieć się na baczności, bo gospodarz najprawdopodobniej nie słynął za wspaniałomyślności, co wampir mógł już zauważyć.
Elewator dźwignął ładunek nad powierzchnię gruntu i zebrani znaleźli się w ładowni; była dobrze utrzymana, podobnie zresztą jak i reszta Executionera, dominującym zaś w niej kolorem była ciemna szarość durastalowego materiału, z którego była wykonana. Tym, co rzucało się tutaj w oczy, a co było też charakterystyczną cechą prawie całego okrętu, był panujący półmrok, bowiem oświetlenie nie dostarczało wiele światła. Anzata mógł podejrzewać, że dla fotoreceptorów jasność była zupełnie wystarczająca, jednak humanoida, który dopiero co stał na nasłonecznionej płaszczyźnie, ogarnęła ciemność, którą tylko gdzie nie gdzie nieśmiało rozpraszały źródła światła. Tym większe wrażenie robiły też, jarzące się czerwienią, fotoreceptory prawie dwumetrowego gospodarza, który nie zrażony przystąpił do przemieszczenia i zadokowania zdobycznego generatora. Gdy po chwili oczy przybysza przywykły do poziomu oświetlenia mógł przyjrzeć się szczegółom pomieszczenia. Na środku ściany za ich plecami, znajdowały się zamknięte drzwi, które, jak można było przypuszczać, wiodły do sekcji siników. Po przeciwległej zaś stronie ładowni umiejscowiony był, święcący w różnych miejscach kontrolkami, dość długi pulpit panelu, a obok niego, po prawej stronie patrzącego kolejne drzwi.
To właśnie nimi wyszedł Hangam, a Vremeni pospieszył za nim, podejrzewając, że mógłby czasem zostać pozostawiony tutaj, za nimi zaś, nie dotrzymując zadanego tępa, pojechał R2-E7. Tak więc znaleźli się w krótkim korytarzu, który około połowy odbijał lekko w lewo, niejako wzdłuż krzywizny kadłuba. Po lewej ręce idących były kolejne drzwi, które otworzyły się przed nimi. Za nimi obecna była niewielka kajuta, mieszcząca dwie koje, jedna nad drugą. Anzata mógł dostrzec, że zawierają prawdziwy materac, choć niezbyt gruby. Zawsze było to lepsze od leżenia w trumnie. Obok koi, malutkie pomieszczenie okazało się być odświeżaczem. Oprócz tego było jeszcze tylko krzesło i niewielki blat pod ścianą, obok posłania.
- Możesz się tu ulokować, pomieszczenie jest nieużywane.
Drzwi po przeciwnej stronie kapitan nie raczył gościowi przedstawić, za to we wnęce koło wejścia do kajuty znajdował się prawdziwy zlew, i to z lustrem, gdzie Reise Vremeni mógł dostrzec jak zapuszczona przez lata stała się jego fizys, choć całego procesu nie ułatwiał panujący dalej półmrok. Przez odrzwia przeszli do drugiej części korytarza, gdzie, oprócz kolejnego zamkniętego pomieszczenia, mieściła się wygódka, a obok niej ktoś niefortunnie umieścił konserwator, w którym znajdowały się racje żywnościowe. Po otwarciu można się było przekonać, że w obniżonej temperaturze są tam przechowywane zapaczkowane gotowe różne dania ze średniej półki, nadające się dla większości istot organicznych. Ponadto wyposażone były w termozawory, po których przekręceniu racja się zagrzewała i po chwili nadawała do spożycia. Żyć nie umierać, jak głosił tytuł jednego z holofilmów.
- Lecimy na Nar Shadda, Gildia na pewno znajdzie dla nas odpowiednio samobójcze zlecenie.
Łowca nagród i peleryna za nim zniknęli za drzwiami prowadzącymi prawdopodobnie do kokpitu i gość, jeśli nie liczyć droida astromechanicznego, który zdawał się go obserwować, został sam. Po chwili pokład zadrżał, gdy Executioner oderwał się od powierzchni Ruusan.
Sugeruję skorzystać z siedzeń bezpieczeństwa (patrz numer 5. na schemacie okrętu), bowiem Hangman zaraz przełączy silniki repulsorowe na jonowe, co może zaowocować tym, że wszystko co nie jest umocowane do pokładu, prędko się na nim znajdzie...
Zablokowany