Hangar

Awatar użytkownika
Nantel Grimisdal
Mistrz Gry
Posty: 109
Rejestracja: 31 sie 2021, 22:22

Jedyny hangar Sunshine, który nie został przerobiony na inne pomieszczenia i tak był podzielony. Nie potrzebowali dużo miejsca dla dwóch zużytych statków i biednego ARC. W drugiej części technicy uwijali się próbując naprawić poszczególne podzespoły, odzyskując części z niesprawnych już droidów czy urządzeń. Tam panował ruch i hałas. W części, gdzie stały statki było w tym momencie o wiele spokojniej. Zmieni się to dopiero w chwili, gdy powrócą z kolejnej misji. Jeśli powrócą. W takich przypadkach ruch przenosił się do nich, statki były łatane a zdobyte zasoby wyładowywane. Ale misje były trudne. Często nie znajdowali niczego w pustce, w której się znaleźli. Naukowcy głowili się i troili, by na podstawie skąpych danych wyznaczać egzoplanety z wodą lub źródłem żywności, a inżynierowie próbowali wydestylować paliwo z wszystkiego, co tylko się dało. Taki stan trwał już trzy lata. Trzy lata od zniszczenia Caamas i szaleńczej ucieczki na oślep na wpół rozebranych niszczycielem droidów z Wojen Klonów.
Kiedy zakończyli skok i usłyszeli pękające belki statku, myśleli, że jest już po nich. Na szczęście, w tym nieszczęściu, okazało się, że poszycie statku wytrzymało i jest w przeważającej części szczelne. Ale szkielet był naruszony. I to poważnie. Tak poważnie, że inżynierowie nie mieli wątpliwości, że przy następnym skoku rozerwie ich na strzępy. Kiedy zorientowali się, że naprędce wytyczony skok wyniósł ich w próżnię Nieznanych Regionów, uratowani mało co nie popadli w masową panikę. Na szczęście charyzmatycznym przywódcą Caamasi udało się zapanować nad tłumem. Postawiono przed wszystkimi jeden wspólny cel: przeżycie. Z danych nawigacyjnych i rozkładu gwiazd wiedzieli mniej więcej, w której części galaktyki się znajdują. Dokładna pozycja była nieznana, ale kierunek już tak. Byli naprawdę daleko od najbliższych cywilizowanych planet. Przez ostatnie trzy lata toczyli nieustającą walkę o znajdowanie nowych zasobów: wody, jedzenia i surowców, w tym paliwa. Nie znaleźli jednak sposobu na rozwiązanie ich najważniejszego problemu: jak wrócić w cywilizowane rejony, by naprawić statek lub znaleźć inny, który przeniósłby wszystkich z Sunshine.
Trzy lata temu drużyna wyznaczona do poszukiwań zasobów była dość liczna. Adanat, wyznaczony przez Caamasi do organizowania wypadów na wybrane przez naukowców układy i planety miał do dyspozycji prawie dwa tuziny najemników i kilkoro specjalistów z różnych dziedzin. Ale prawie żadna z misji nie byłą bezpieczna. I tym sposobem została ich zaledwie garstka. On, trzech jego ludzi - Hug, Pib i Jordlee, były, dość ponury, żołnierz Kel Dorów i fioletowoskóra twi'lekanka, która nawet w ich trudnej sytuacji nie straciła zaciekawienia każdym dziwnym napotkanym zjawiskiem. Ale po trzech latach i tylu wspólnych misjach w końcu tworzyli zgrany zespół. Wiedzieli, jak wiele od nich zależy.
Ostatnia ze wspomnianych dwójka istot właśnie nadchodziła do Adanata i reszty zgromadzonych przy frachtowcu. Przez chwilę były najemnik miał przed oczami ich pierwsze spotkanie i pierwszą wspólną misję w niezbadane rejony. Teraz wydawało mu się, ze minęły wieki od tamtej chwili.
- Chodźcie, Rada wyznaczyła nowy cel. Raczej nic specjalnego, ale może zyskamy dwa czy trzy dni tej tułaczki - machnął ręką w ich stronę.
Awatar użytkownika
Daesha'Rha
Mistrz Gry
Posty: 43
Rejestracja: 01 wrz 2021, 11:58

Kiedyś, kiedy jako dziecko po raz setny odwiedzała muzeum historii naturalnej na Alderaanie, Palakwi zapytała się matki, jak czują się zwierzęta prezentowane w gablotach.
- Nie nudzą się tam? - zapytała z właściwą tylko dzieciom i głupcom naiwnością. - Mają tam co jeść? Kiedy wychodzą na siku?
- Myślę, że kiedy zamykają muzeum, to wtedy wychodzą z gablot - odparła jej matka. - Biegają sobie wtedy razem po korytarzach i bawią się. Wydaje mi się, że są tu szczęśliwe.
Palakwi bardzo wtedy usatysfakcjonowała ta odpowiedź. I nawet wiele lat późnej, kiedy już jako dorosła studentka miała świadomość, że wszystkie eksponaty są odlewami albo wypchanymi modelami, lubiła sobie wyobrażać, że nocami wychodzą zza szkła i wiodą własne życie.
Od trzech lat, każdego dnia na własnej skórze przekonywała się, jak musiały czuć się eksponaty. Zamknięte na małej przestrzeni, oglądające ciągle te same twarze, niezdolne zmienić własny los. Palakwi czuła się stłamszona, przygnieciona i ograniczona. Tak bardzo brakowało jej stałego gruntu pod nogami i błękitu nieba...
Trzy lata to długi czas. Wiele może się wydarzyć. Na początku, tak jak wielu innych pasażerów, Palakwi myślała, że im dłużej będą dryfowali przed siebie, tym większa szansa, że w końcu wlecą do jakiegoś zamieszkanego systemu. Szybko jednak przekonali się, że odległości w kosmosie były tak ogromne, że aż niemożliwe do wyobrażenia. Niemniej podczas podróży trafiali na ciała niebieskie - słońca, księżyce, planety i asteroidy. Jednak żadna planeta nie była im przeznaczona, żadne z tych słońc nie miało ogrzewać ich twarzy. Wszystko to były tylko przystanki, źródła paliwa, punkty orientacyjne w niezmierzonej próżni.
Zdecydowanie pomagał jej fakt, że w ciągu tych trzech lat odkryła chyba kilkanaście nieopisanych gatunków roślin i zwierząt. Żałowała tylko, że systematyka nie była jej działką i że nie mogła dokładnie skatalogować swoich odkryć. Niemniej każde napotkane życie napawało ją nadzieją - był to dowód, że istoty organiczne mogły tu egzystować, a jednocześnie także obietnica znalezienia potrzebnych im surowców. Palakwi bardzo starała się zachować swój optymizm i radość odkrywania nowych rzeczy, lecz coraz bardziej dokuczała jej największa drzazga pasażerów "Sunshine" - kwestia przeżycia kolejnego dnia.
Chyba zaczęła rozumieć starożytną maksymę "carpe diem".
Tymczasem czekała ich nowa misja. Jedna z wielu, które dawały im po kilka cennych dni życia. Kolejne oddechy, kolejne posiłki, kolejne cykle w piekle. Może przynajmniej tym razem znowu natknie się na rośliny podobne tym ostatnim - okrytonasienne o owocach z ruchomymi skrzydełkami, przypominającymi motyle.
Skinęła głową Durnehowi, spotkawszy go w korytarzu, po czym razem ruszyli do hangaru. Tam czekał już na nich Honorowy Komandor Pierwszej Floty Caamas, Pierwsze Skrzydła Rodziny, Protektor Elegos A'Kla, Obrońca Caamasi - Adanat Verlut.
- Czołem, komandorze - powitała go Palakwi ze swoim standardowym uśmiechem. - Durneh, jesteś gotowy na kolejny wypad w nieznane?
Awatar użytkownika
Durneh Viir
Gracz
Posty: 13
Rejestracja: 02 wrz 2021, 19:43

Durneh odbył w swoim życiu wiele misji, jedne trudniejsze inne łatwiejsze. Razem z tymi misjami szły liczne umiejętności takie jak szturm oblężniczy, działania partyzanckie czy likwidowanie ugrupowań bojowników. Niestety żadna z misji ani żaden trening nie przystosował go do przetrwania 3 lat na wraku statku gdzieś w nieznanej przestrzeni.

Każdy dzień wyglądał prawie tak samo, przez te 3 lata nie wiele się zmieniło ani działo. Na wojnie nauczył się, żeby nie przejmować się tym co stanie się jutro lub pojutrze, tego żeby nie bał się, że za chwile może zginąć, miało być tylko tu i teraz. Niestety na statku ta nauka nie działała, ponieważ był prawie całkowicie pewnie, że wiele czasu mu nie zostało. Cierpliwie czekał tylko aż skończą się zapasy lub tlen aby w końcu mógł odejść z piekła w jakim się znalazł.

Mimo dość pesymistycznej oceny sytuacji pomagał przy naprawie jak mógł. Nie znał się na mechanice ani inżynierii ale mógł łatać blachy, przenosić ciężkie rzeczy, był nawet w stanie wytrzymać trochę czasu w próżni co było dosyć pomocne. Praca jaką wkładał w naprawę statku była ogromna ale i tak nie wystarczyła żeby byli wstanie zabrać się z tego zapomnianego przez bogów miejsca. Brakowało podstawowych komponentów a najbliższy zamieszkany układ był niesamowicie daleko od ich położenia. Krótko mówiąc byli głęboko w dupie.

Przez te 3 lata Durneh mało rozmawiał z innymi ocalałymi mimo tego, że byli ze sobą razem od kilku lat. Nawet z Palakwi chociaż łączyły ich dobre relacje. Za czasów wojska był dosyć rozmowną osobą, zawsze dobrze czuł się w towarzystwie, niestety obecne towarzystwo nie przypominało w żadnym stopniu tego za czasów młodości, a obecna sytuacja nie sprzyjała zawieraniu przyjaźni. Teraz było najważniejsze żeby przeżyć.

Często łapał się nad rozmyślaniem „czy jednak nie było lepiej do Imperium i szkolić nowych żołnierzy, czy nie była by to lepsza opcja od tkwienia na tym statku od lat”, szybko jednak porzucał te myśli, natłok pracy nie pozwalał nad rozmyślaniem co by było gdyby.

Idąc na kolejną odprawę spotkał w korytarzu Palakwi, wymienili się skinięciami głowy po czym ruszyli do hangaru. Czekał tam na nich Komandor Adant Verlut, zajmujący się całym tym burdelem.
Czołem, komandorze - powitała go Palakwi ze swoim standardowym uśmiechem. - Durny, jesteś gotowy na kolejny wypad w nieznane?
- Oczywiście, że tak.
W głębi ducha ani on ani nikt na tym statku nie był gotowy na „kolejny wypad w nieznane”.
Awatar użytkownika
Nantel Grimisdal
Mistrz Gry
Posty: 109
Rejestracja: 31 sie 2021, 22:22

Adanat zgromadził całą piątkę wokół siebie. Statki były już przygotowane, pozostawała jedynie odprawa przed lotem. Spojrzał w twarze swoich ludzi. Podobała mu się ich determinacja mimo ich obecnego stanu i losu. Ze wszystkich sił robili swoje. Nie było w tym jednak rezygnacji, po prostu działali, żyli mimo wszystkich asteroid trafiających im przed iluminatory.
- Dzisiaj lecimy do całkiem nowo odkrytego układu. Siedem planet, trzy skaliste, jedna nawet ze znośną atmosferą. Czy będzie zdatna do oddychania, zobaczymy na miejscu. Mózgowcy Caamasi określili koordynaty skoku, ale nie mamy za bardzo nic więcej, poza ogólną specyfiką każdego z celów. Skany ich przydatności musimy wykonać sami. Tutaj macie dane - przy tych słowach podał czipy z danymi kel dorowi i bothaninowi, którzy pilotowali odpowiednio myśliwiec i transportowiec. - Plan jest taki. Hug, Pib i Jordlee lecą do gazowych olbrzymów i szukają materiałów do destylacji paliwa. To nasz najpoważniejszy problem w tym momencie. Ja, Palakwi i Durneh zajmiemy się mniejszymi, skalistymi planetami. Najpierw je przeskanujemy, potem dokładniej zbadamy tą z atmosferą. Gwiazda jest czerwonym karłem, więc spodziewajcie się sporo lodu na wszystkich skałach poza pierwszą.
Rozeszli się. Każdy do swoich statków. Durneh Viir pilotował ich ostatni sprawny myśliwiec, który jednocześnie uzupełniał możliwości frachtowca. Za jego sterami zasiadał sam Adanat, a pomagała mu twi'lekanka, która głównie zajmowała się skanerami przez większość ich czasu lotu. Transportowiec już dawno przekształcili w coś na kształt małego statku górniczego, służącego do wydobywania wszystkiego, co mogło się przydać.
Samotny Psiak poderwał się z pokładu i w towarzystwie dwóch statków opuścił hangar. Powoli oddalali się od Sunshine, okrętu Providance, który już prawie nie przypominał swoich pierwotnych kształtów. Mało co z niego zostało po ostrych walkach i trzech latach tułaczki. Iluminatory frachtowca zwróciły się w przeciwną stronę, do wszechobecnej próżni poznaczonej jedynie niezliczoną ilością jasnych gwiazd w oddali kosmosu. Adanat pociągnął za dźwignię hipernapędu i owe gwiazdy wydłużyły się, co oznaczało wejście w nadprzestrzeń. Lot nie miał być długi, według wyliczeń powinien trwać około dwudziestu standardowych minut. Pilot jeszcze raz sprawdził wprowadzone koordynaty. Wszystko się zgadzało. Żaden ze wskaźników statku tym razem też nie świecił na czerwono. Odrobina spokoju w trakcie huraganu. Verlut odpłynął myślami ku przeszłości nieświadomie pocierając za jedną z ostatnich pamiątek, jaka została mu po dawnych czasach. Mała bransoletka z kolorowych kamiennych kuleczek, którą zawsze trzymał przy sterze. Ciekawe, czy jeszcze pamiętają... Zostawił tam tyle niedokończonych spraw...
Potrzasnął głową i wrócił do teraźniejszości. By skupić ponownie swoje myśli zagadał do siedzącej obok twi'lekanki, która akurat kalibrowała jeszcze raz sensory statku.
- To jak tam? Jak tym razem nazwiesz nowy układ? Masz jakąś lepszą nazwę niż wspaniałe TC-003-B287C wymyślone przez naukowców z Rady?

Drużyna ekspedycyjna wyrusza do układu TC-003-B287C
Awatar użytkownika
Nantel Grimisdal
Mistrz Gry
Posty: 109
Rejestracja: 31 sie 2021, 22:22

Powrót z Lumenery.

Sala rady znajdowała się w samym środku okrętu, na jego wyższych poziomach. Mieściła się niedaleko mostka i przylegały do niej bezpośrednie kwatery członków rady i innych co ważniejszych dyplomatów caamasi. Miejsca na statku było jak na lekarstwo (których też zresztą zaczynało brakować), więc tylko młodociany władca Elegos A'kla dostał prywatną kajutę, a reszta musiała się zadowolić wspólnymi pokojami. To, ze Adanat również mógł mieszkać sam znaczyło, że naprawdę doceniają jego pozycję i to, jak wiele od niego zależy. Sam Verlut akurat ten honor wyjątkowo przyjął bez skarg. Nie ma nic cenniejszego na statku niż własna kajuta dla zachowania świętego spokoju.
Do sali wszedł o czasie, do rozpoczęcia zebrania zostały ledwie dwie standardowe minuty. To pozwoliło mu przywitać się z pozostałymi, zaczynając od samego władcy. Przez trzy lata z dziecka stał się młodym osobnikiem swojej rasy, a trudne warunki przyspieszyły jego edukację. Nie był więc już nieporadnym figurantem w politycznej grze, która dyplomatom nigdy nie wyjdzie z krwi, nawet w obliczu zagłady. Teraz A'kla aktywnie uczestniczył we wszystkich decyzjach.
- Komandorze Verlut - Adanat ugryzł się w język, by znowu nie zaprzeczyć tytulaturze. - Mnóstwo dobrych wiadomości wczoraj przynieśliście. Woda, jedzenie! Dzięki temu nasze szanse rosną!
- Faktycznie, to dobre wiadomości Najwyższy Reprezentancie.
- Naukowcy już przybyli. Najpierw wysłuchają twoich wrażeń ze szczegółami, potem mamy ci do przekazani coś, o czym porozmawiać mozemy tylko we dwoje wraz z moimi najważniejszymi współpracownikami.
To było coś nowego. Opowiadanie przebiegu misji było czymś normalnym. Naukowcy upierali się, że wywiad na żywo jest zawsze lepszy niż suchy raport i domagali się, by odpowiadał na ich pytania bezpośrednio. Jednak takie tajne spotkanie o było coś zupełnie nowego. Adanat jednak ukrył zaskoczenie i, co by nie mówić, lekkie zaniepokojenie.
- Oczywiście. Zanim zacznę jednak swoją historię, mam jedno pytanie do naukowców. Na planecie znalazłem takie czarne kryształki. Zabranie ich niemal kosztowało mnie życie, więc niech mi powiedzą, co to, z czego to i do czego nam się przyda.
- Mamat A'Dea nawet wspominała, ze ma ci coś do powiedzenia w tej kwestii. Zaczynajmy więc!
Ostatnie zdanie powiedział już głośniej, zaczynając całą naradę.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
Posty: 188
Rejestracja: 26 sie 2021, 21:59

Naukowcy byli dziwnymi istotami, dla wielu kompletnie niezrozumiałymi i cieszącymi się niczym dzieci z rzeczy, które dla zdecydowanej większości osób były albo poza zasięgiem ich pojmowania, albo równie obojętne, co los rafy koralowej na Mon Calamari - o ile na Mon Calamari były rafy koralowe, bo tego - przecież - nie wiedziała przeważająca część mieszkańców galaktyki. Adanat najpewniej liczył na to, że już teraz dowie się, iż te czarne, twarde niczym diament, dziwne kryształki są doskonałym źródłem niemal nieskończonej ilości energii, super wytrzymałym materiałem, z którego można stworzyć, przewyższające wszystko, co znane w galaktyce, kadłuby okrętów wojennych albo chociaż zawierają jakiś ultra-rzadki pierwiastek.
Zamiast tego, oznajmiono mu, iż naukowcy nadal nie wiedzą czym one właściwie są.
To jest przecież fascynujące!
Zamiast dla czegoś, co mogłoby odwrócić sytuację, w jakiej się znaleźli, dowiedział się, że - wedle aktualnego stanu, a raczej braku, wiedzy, ryzykował życiem dla, niezwykle ekscytującej, zagadki. Ta myśl towarzyszyła mu przez kolejne czterdzieści pięć standardowych minut, gdy odpowiadał na pytania naukowców i słuchał ich wyjaśnień oraz domysłów dotyczących tego, co widzieli na planecie, gdzie nieomal nie zeżarł go wielki, ryjący tunele w skałach, robal.
Dobrze, że przynajmniej będą mieli okazję uzupełnić zapasy.

Zdecydowanie większą nadzieją mógł obdarzyć spotkanie w cztery oczy z władcą, włóczącej się po nieznanej pustce galaktyki, rasy. Młody A'kla wyprosił wszystkich z wyjątkiem Adanata, po czym zaczął przechadzać się w tę i z powrotem po niewidzialnej, nakreślonej wyłącznie w jego umyśle, linii. Zachowanie to, nie tylko nie przystawało Pierwszemu Reprezentantowi, ale było też czymś nadzwyczajnym i zdradzało niezwykłe podekscytowanie.
-Odebraliśmy bardzo słaby i kompletnie niezrozumiały sygnał radiowy - zaczął. - Nasi naukowcy zdołali obliczyć skąd go nadano i to, zarówno pod względem przestrzeni, jak i czasu. Otóż, dryfował przez gwiezdną pustkę półtora tysiąca lat, a wysłany został z miejsca, gdzie wtedy znajdowała się planeta, którą udało nam się odnaleźć! Nie muszę chyba tłumaczyć, że wyruszacie natychmiast? To jest szansa na spotkanie inteligentnej rasy, która może nam pomóc, Komandorze!
Obrazek
Awatar użytkownika
Nantel Grimisdal
Mistrz Gry
Posty: 109
Rejestracja: 31 sie 2021, 22:22

Wiadomość o braku szybkich odkryć w związku z małymi kryształami, których zdobycie niemal przypłacił życiem, trochę go rozczarowała. No ale było to w sumie dość małe zmartwienie. Ostatecznie wrócili wszyscy do ich kosmicznego domu, zdobyli trochę czasu tego nędznego życia, to mógł poczekać.
Osobista rozmowa z Elegos A'Kla miała przynieść dużo ważniejsze informacje. Słysząc rewelacje władcy, Adanat aż sapnął z zaskoczenia i przystanłą w miejscu, nieruchomo wpatrując się w podekscytowanego caamasianina. Planeta z rozumną rasą? Która rozwinęła technologię na tyle, by rozpocząć podbój galaktyki? Albo przynajmniej o tym myśleć?
- To wspaniała wiadomość! Rzeczywiście, moglibyśmy nawet i jutro wyruszyć! - Verlut zrezygnował nawet z oficjalnego tonu.
Już miał ogłosić, że zbiera załogę i przygotowują się do lotu, ale w tym momencie coś go tknęło. Trzeźwa myśl, która w końcu przebiła się przez barierę oszalałych endorfin, uwolnionych przez dobrą wiadomość. Sama myśl nie była już jednak tak dobra i musiał wypowiedzieć swoje wątpliwości na głos.
- Ale skoro ten sygnał dryfował półtora tysiąca lat, skąd możemy wiedzieć, co stało się przez ten czas? Czy ta cywilizacja rozwinęła się, czy upadła i nigdy nawet nie wyleciała poza swój układ?
- Widzę, że trochę przebywałeś z naukowcami - i z władcy caamasi początkowe podniecenie nieco uleciało, po wypowiedzeniu na głos obaw. - Dokładnie. Dlatego i jeszcze z kilku innych, bardziej oczywistych powodów, trzymamy to na razie w tajemnicy. Nie chcę wzbudzać w naszej społeczności fałszywej nadziei. Gdyby cokolwiek się nie powiodło, morale spadłyby do katastrofalnego poziomu.
- Rozumiem. No ale to i tak szansa, na którą wszyscy tak długo czekaliśmy. Sprawdzę, jak idzie technikom ze statkiem i zaraz zwołuję swoją załogę.
- Doskonale, komandorze. - Elegos zawahał się przez chwilę. - Ja... naprawdę jestem ci wdzięczny za te wszystkie lata, w których walczysz o każdy nasz dzień. Teraz, gdy dostaliśmy okazję na ratunek, jeszcze więcej spoczywa na tobie i twojej załodze. Wróćcie stamtąd z dobrymi wieściami. Proszę.

***

Frachtowiec stojący w doku "Sunshine" wymagał jeszcze przeglądu przed tak długim i bądź co bądź ryzykownym lotem w nieznane. Według danych naukowców planeta, z której nadano sygnał przed tyloma laty, znajdowała się w systemie z żółtym karłem w strefie, w której mogły jeszcze istnieć warunki życiowe typowe dla większości ras w Glaktyce. Ale mogły też nie. Ciążenie, atmosfera, magnetosfera, orbita planety to tylko nieliczne czynniki, które mogły ją zmienić w strefę przetrwania dla większości istot.
W czasie, gdy statek był jeszcze naprawiany, Adanat postanowił zgromadzić swoją załogę oraz Durneha i Palakwi w mesie i przy jednym stole w rogu, z dala od postronnych i ciekawskich uszu, wyjawić im ostatnie rewelacje. Gdy już skończył im przedstawiać sytuację i nową nadzieję na ich przyszłość, dodał tylko:
- I żeby sprawa byłą jasna. Gęby na kłódkę, bo o całej sprawie ani mru mru ma być. Rozkaz wielkiego szefa caamasi. Nie chcemy przedwcześnie wywoływać euforii. Po półtora tysiącu lat ta planeta może być równie dobrze wypaloną przez wojny skałą. A teraz..., mały toast a po nim słucham pytań. Pewnie macie ich sporo.
Awatar użytkownika
Daesha'Rha
Mistrz Gry
Posty: 43
Rejestracja: 01 wrz 2021, 11:58

Pomimo ostrzeżeń Adanata, żeby nie popadać w nadmierny zachwyt i zadowolenie, Palakwi poczuła, jak na wieść o sygnale ogarnia ją ulga. Planeta, współrzędne, cel! Wreszcie coś, na czym mogli się oprzeć, wreszcie miejsce, do którego mogli polecieć, a nie dryfować, zdani na łaskę kosmicznych prądów.
Jeśli tak czuli się starożytni podróżnicy, którzy pokonywali morza drewnianymi statkami, to Twi'lekanka trochę im zazdrościła, a trochę współczuła.
Zaraz potem powściągnęła wodze zapędu. Tysiąc pięćset lat to bardzo długi okres. W tym czasie planeta mogła przejść przez takie zmiany klimatyczne, że równie dobrze mieli szansę spotkać tam nową inteligentną rasę, która zapomniała o dokonaniach poprzedników.
Wznieśli toast po słowach kapitana, a potem zamilkli. Każdy przez chwilę trawił jego słowa. Palakwi obserwowała ich twarze i widziała, że pierwszy wybuch nadziei szybko przesłaniały wątpliwości. Do każdego docierało w końcu, że odległości w kosmosie rządzą się swoimi prawami.
- Ja chciałabym przede wszystkim wiedzieć, na co musimy się przygotować - powiedziała Palakwi. - Rozumiem, że od razu spróbujemy zejść tam na powierzchnię i kogoś znaleźć? Bierzemy coś, żeby dać im w zamian za pomoc? Jakieś części czy coś w tym stylu? Nigdy nie brałam udziału w poznawaniu nowej rasy, nie wiem, czego się spodziewać po takiej wyprawie.
- A tak w ogóle, kapitanie, jak oceniasz stopień zagrożenia? Mamy się przygotować na jakieś wielkie niebezpieczeństwo? Bo może najpierw zamiast naukowców i pracowników, trzeba będzie wysłać żołnierzy i najemników, sprawdzić teren, że tak powiem.
Awatar użytkownika
Durneh Viir
Gracz
Posty: 13
Rejestracja: 02 wrz 2021, 19:43

Po słowach Komandora zauważył wyraz ulgi na twarzy Palakwi i nie mógł zaprzeczyć że sam był ucieszony wieścią o czymś innym niż nowa asteroida do zbadania. Nie był jednak uradowany faktem, że sygnał trafił po półtora tysiąca lat, mimo że na akademii wojskowej znał dowódców starszych niż ten sygnał a trzymających się lepiej niż Mandalore po wojnie domowej.

Po wzniesieniu toastu każdy zapadł się we własnych myślach, rozważając zapewne czy nie za wcześnie na świętowanie. Durneh był jednak dobrej myśli, przez taki czas niektóre cywilizacje nie zdążyły się dobrze rozwinąć a co dopiero upaść.

- A tak w ogóle, kapitanie, jak oceniasz stopień zagrożenia? Mamy się przygotować na jakieś wielkie niebezpieczeństwo? Bo może najpierw zamiast naukowców i pracowników, trzeba będzie wysłać żołnierzy i najemników, sprawdzić teren, że tak powiem- przerwała ciszę Palakwi
- Zgadzam się z nasza Panią naukowiec – ciągnął Durneh – Mogę zebrać zespół kilku mężnych wojów i razem polecieć zbadać ten sygnał. Nie ma co przecież traci jakże pożytecznych i potrzebnych naukowców - powiedział z ironicznym uśmieszkiem Kel Doran.
Awatar użytkownika
Nantel Grimisdal
Mistrz Gry
Posty: 109
Rejestracja: 31 sie 2021, 22:22

Adanat musiał przyznać, ze mieli naprawdę nad czym się zastanawiać. Lecieli praktycznie w nieznane i nie miał też za bardzo, co im powiedzieć, poza tym, że jeszcze bardziej niż zwykle, muszą być gotowi na wszystko.
- Oj nie, nie. Pierwszy kontakt z nową cywilizacją przy pomocy wojskowych na pewno dobre się nie skończy. Niestety, ale jesteśmy zdani na naszą szóstkę. Jak będzie groźnie, to wiejemy, jak przyjaźnie, to handlujemy i prosimy o pomoc.
Adanat pozwolił sobie zamówić drugą szklankę filtrowanej wody. Od emocji i gadaniny dzisiejszego dnia zaschło mu w gardle.
- Nie bierzemy też innych naukowców. Moim planem jest zabrać ze sobą najlepszą antenę, jaką mamy i ustanowić połączenie z planety. Do tego momentu to ty, Palakwi, będziesz naszym głównym naukowcem. A ty, Durneh, będziesz pilnował naszych tyłków. O samej planecie jak i tej cywilizacji nie mogę wam nic więcej powiedzieć, bo więcej nie wiadomo. Z naszymi sensorami, jakie mamy, naukowcy określili jedynie, że planeta rzeczywiście jest w strefie nadającej się do życia i może nawet nie będziemy potrzebować na niej masek tlenowych. No może ty przy swojej zostań - spojrzał na kel dorczyka.
Poczekał na ich kolejne pytania i sugestie, po czym kontynuował.
- Teraz chciałbym, żebyście się odpowiednio przygotowali. Chcę wyruszyć za dwadzieścia cztery standardowe godziny. Zbierzcie, co potrzebujecie albo co myślicie, ze będzie potrzebne. Pamiętajcie, ze tym razem nie wiemy, ile nas nie będzie. Odpocznijcie, czy co tam chcecie i też musicie ochłonąć. Na miejscu będziemy musieli być cały czas skupienie.
Awatar użytkownika
Daesha'Rha
Mistrz Gry
Posty: 43
Rejestracja: 01 wrz 2021, 11:58

Wydawać się mogło, że cała doba na przygotowania to aż nadto, jednak kiedy Palakwi zaczęła się pakować, szybko okazało się, że czas za nic ma sobie ludzkie troski i bez litości biegnie dalej.
Twi'lekanka najpierw zajęła się pakowaniem niezbędnych przyrządów do badań. Pomagali jej w tym bardzo ochoczy Camaasi oraz Jin, która z trudem ukrywała podniecenie. Cała banda kręciła się po laboratorium i przylegających do niego pomieszczeniach, zastanawiała się na głos, co może być potrzebne na wyprawie, czasem sprzeczała się, wyjmują i wkładając te same przedmioty do torby. Przyjaciele Adanata mieli równie dużo, jeśli nie więcej przygotowań, ale od czasu do czasu odwiedzał ich Hug, odbierając od Palakwi kolejne torby ze sprzętem. Za każdym razem Botanin wzdychał, widząc coraz to nowe pakunki i za każdym razem Palakwi przepraszająco się uśmiechała. Nie było takiej siły, która powstrzymałaby "jajogłowych" Camaasi przed poznaniem nieznanego, a na pewno nie powinny to być braki w sprzęcie.
I tak po wielu okrążeniach po laboratorium, kilku kłótniach, jednej delikatnej szarpaninie i dwóch fochach, naukowcy uporali się z pakowaniem. Hug poprosił do pomocy Pib’fohowa i wspólnymi siłami złożyli w hangarze skanery, sekwencery, płytki pamięci z danymi na wymianę, kryształy pamięci z mapami i matematycznymi stałymi (gdyby ewentualne porozumienie miało opierać się na wymianie pojmowania świata), nawet jakieś przenośne urządzenie tłumaczące. Był tam apteczki, próżniowo zamykane skrzynki, jakiś milion probówek, drobnych narzędzi i opakowań. Był mały dron wielkości mrówki, były kabelki, złączki, przełączki i inne pierdoły. Któryś Camaasi wyposażył nawet bagaże w kalkulator na baterie słoneczne. Jin, w przypływie trzeźwej i racjonalnej myśli, sporządziła dokładną listę sprzętów, z zaznaczeniem miejsca, w którym je umieszczono. Palakwi była jej za to wdzięczna, bo sama zdążyła już dawno zapomnieć, gdzie co zostało zapakowane.
Po paru godzinach, kiedy Adanat obwieścił, że "koniec z przynoszeniem już tych rzeczy", entuzjazm opadł nieco. Bagaże czekały w hangarze na spakowanie, a tymczasem Palakwi przygotowała sobie swój własny, osobisty plecak z kilkoma najpotrzebniejszymi ruchomościami.
- Musisz porobić mi pełno zdjęć - powiedziała Jin, kiedy Twi'lekanka rozglądała się po raz ostatni po kwaterze. - To znaczy, pewnie i tak byś robiła, do dokumentacji, ale wiesz o co mi chodzi. Takie zwykłe zdjęcia, jak do HoloNetu.
- Postaram się. Jak potencjalni obcy nie będą nas chcieli zjeść, albo dokonać zbawienia technicznego, to pewnie będę miała chwilę, żeby ci wysłać pocztówkę.
- Trochę wam zazdroszczę. A trochę nie. Sporo pracy przed wami.
- Na razie najbardziej martwi mnie potencjalny kontakt. Nigdy nie byłam dobra w "gadce-szmatce", a obawiam się, że wszelkie interakcje będą leżały na moich barkach.
- Poradzisz sobie - rzuciła niefrasobliwie Jin. - W końcu to tylko trochę poświęcenia w imię nauki. No i oczywiście naszego przeżycia. Ale wiesz, zero presji.
Palakwi uśmiechnęła się kwaśno. Wcześniejsze podniecenie przeszło, zostawiając po sobie ciążące poczucie odpowiedzialności. Zostało im parę godzin - może jeszcze uda jej się zrelaksować, ostatni raz przed wylotem.
Awatar użytkownika
Durneh Viir
Gracz
Posty: 13
Rejestracja: 02 wrz 2021, 19:43

Verlut nie zgodził się na plan z wysłaniem grupy żołnierzy aby zbadali sygnał, dlatego lecą cała grupą razem z naukowcami z czego Durneh nie był szczególnie szczęśliwy.

-Tylko będą nam zawadzać i przeszkadzać, tym bardziej jeżeli dojdzie do strzelaniny- powtarzał ciągle Durneh.

Z każdym dniem spędzonym na statku stawał się coraz bardziej zmęczony, poirytowany i wrogo nastawiony do wszystkiego i wszystkich. Czasami żałował że nie został na zewnętrznych rubieżach i nie zajął się uprawianiem roli zamiast latać po galaktyce i szukać przygód co czasami skutkuje utknięciem w nieznanej nikomu przestrzeni codziennie stojąc na krawędzi życia i śmierci.

Kel Doranin zaczął się pakować na kilka godzin przed odlotem. Zapakował najpotrzebniejsze rzeczy takie jak broń, medykamenty, żywność i wszystko co może się przydać w trakcie poszukiwania cywilizacji która ostatnie oznaki obecności dała nawet kilka tysięcy lat temu.

W trakcie pakowania Durneh stanął na chwilę w bezruchu, stojąc nad swoim plecakiem. Przypomniała mu się jego pierwsza misja na która pakował się znacznie bardziej ochoczo niż teraz. Na tą samą misję podczas której zginęła cała jego drużyna. Jedni rozerwani granatami, inni rozstrzelani ogniem blasterów a jeszcze inni wykrwawiający się pod jego nogami. Wtedy Durneh zrozumiał, że wojna to nie zabawa a prawdziwy koszmar. Nie biorą w niej udziały bohaterzy i heroiczni mocarze tylko zwykli ludzie którzy albo nasłuchali się bajek o Jedi i republice albo ci co zostali zwerbowani siłą. Lecz to jak tam trafiłeś nie ma znaczenia, gdy umierasz otoczony ciałami, błotem i krzykiem innych żołnierzy.

Durneh otrząsnął się i dokończył pakowanie. To życie zostawił już dawno za sobą chociaż ono nie zostawiło jego.
Poszedł jeszcze spotkać się ze swoim Rodiańskim przyjacielem Cedriciem. Spotkali się w lokalnej kantynie gdzie przywitali się złapaniem za przedramię i zderzeniem się barkiem.

-To co? Słyszałem że wyruszacie sprawdzić ten sygnał. Jakieś przewidywania co do misji?

-Tylko takie, że znajdziemy tam co najwyżej opuszczoną bazę tak samo zagubionych naukowców co my. No i pewnie nowe kamyki i robaki na których widok naukowcy mogą popuścić.

-Jednak mimo twojego sceptycyzmu mam nadzieje, że znajdziecie tym razem coś więcej niż świecące grzybki.

-Wszyscy mamy taką nadzieję.
Porozmawiali jeszcze chwilę. Po wspólnym pożegnaniu, które może być ich ostatnim, Durneh ruszył w stronę hangaru.

-No dobra, pora zobaczyć kto wysłał ten przeklęty sygnał.
Awatar użytkownika
Nantel Grimisdal
Mistrz Gry
Posty: 109
Rejestracja: 31 sie 2021, 22:22

Dwadzieścia cztery godziny to nie było zbyt dużo czasu. Adanat dobrze jednak wiedział, że w ich sytyacji liczył się każdy dzień i choć planeta czekała już sobie na nich setki lat, oni nie mogli tracić czasu. Nie stresował się jednak nowym wyzwaniem. Po tylu podróżach do różnych nowych światów przyzwyczaił się już do bycia gotowym na wszystkie dziwy i niebezpieczeństwa kolejnej skały, na której lądują.
Dużo bardziej obawiał się presji istot tłoczących się na statku. Gdy wszyscy dowiedzą się o celu ich nowej misji, będą oczekiwać od nich sukcesów, które w końcu pozwolą im wydostać się z tego zadupia. Verlut dobrze zdawał sobie sprawę, że jeszcze przed pdlotem cały statek będzie rozmawiał o ich obecnym zadaniu. Bo choć misja miała pozostać tajna, to wiedział, że ktoś w koñcu się wygada. Jeśli coś było tajemnicą na tym statku, to musieli to wiedzieć wszyscy.
Nie pomylił się. Nim uporządkował swoje rzeczy w kajucie, dostrzegł pierwsze oznaki wśród załogi. Spojrzenia pełne nadziei w jego stronę, szeptane rozmowy na korytarzach. Wszyscy już wiedzieli, o co toczy się gra.
Sam Verlut nie zamierzał robić przed misją niczego szczególnego. Poszedł jeszcze raz sprawdzić swoje opatrunki, a potem zajrzał do hangaru, gdzie przyjrzał się swojemu statkowi i napił się z mechanikami. Bimber był z ich ukrytej destylarni. Jakim cudem pędzili go z tych surowców, które mieli, nie wiedział. Fakt był jednak taki, że procenty były bardzo dobre.
Po tej krótkiej pogawędce poszedł w końcu do Palakwi i kiedy dotarł do jej laboratorium, już wiedział, że resztę dnia zajmie mu ogarnięcie pani naukowiec. Razem z Pibem i Jordlee załamywali ręce na widok ton sprzętu, jakie chce z nimi zabrać. W końcu nawet Vetlut nie wytrzymał i przy kolejnym zestawie ciężkich skrzyń dorzucił swoje trzy grosze.
- Ty chcesz im chyba całe laboratorium wywieźć. Już starczy. Jeszcze jedna skrzynia i nie zmieszcze się na własnym statku.
Po tym całym pakowaniu, odrobinie snu przed odlotem, została im jeszcze ostatnia rzecz do zrobienia. Pożegnanie z wszystkimi na statku przed odlotem. Kiedy plotka się rozeszła, a potem okazała prawdą, w hangarze zgromadził się prawdziwy tłum pasażerów Sunshine, z młodym władcą na czele. Gdy ten wygłosił już swoją przemowę do zebranych, przyszedł czas na Adanata, jako dowódcy tego całego zamieszania. Gdy jednak Verlut spojrzał na rzesze zebranych w hangarze istot, pełnych nadzei w powodzenie ich zadania, zdołał się zmusić tylko na krótkie i, miał nadzieję, krzepiące:
- To ten... Słuchajcie! Tak, damy radę!
ODPOWIEDZ