[Naboo] Zawsze znajdzie się większa spluwa

Awatar użytkownika
Renno Tresta
Gracz
Posty: 36
Rejestracja: 05 wrz 2021, 23:09

Prędzej czy później, IG-101 i Reise Vremeni docierają z: [Nar Shaddaa] Port Kosmiczny

Z dala od handlowych i przemytniczych szlaków Zewnętrznych Rubieży, w zimnej, obojętnej przestrzeni, którą z rzadka przecinały wścibskie imperialne korwety, dryfował statek. Owa relatywnie średniawych rozmiarów jednostka transportowo-patrolowa unosiła się w kosmosie przy minimalnym poborze energii, ledwo utrzymując w gotowości silniki, a przy życiu – załogę. W tym konkretnym przypadku, ta ostatnia składała się z pilota, kapitana i właściciela w jednej osobie, brodatego jegomościa z zimną puszką taniego, proletariackiego lagera w garści. Umoszczony w skórzanym fotelu mężczyzna spoglądał przez transparistalowe okno kokpitu na upstrzony odległymi gwiazdami przestwór galaktyki, sącząc browar i leniwie kiwając głową w rytm dathomiriańskiego trance-punka rozbrzmiewającego z wewnętrznych głośników smukłej łajby. Wyraz twarzy amatora niszowych dźwięków i prostych trunków zdradzał głębokie ukontentowanie.
Błogość przerwał pokładowy komputer, który odezwał się paroma sekundami ostrego, gitarowego riffu – dżingla zwiastującego nadchodzącą wiadomość tekstową. Brodacz stęknął żałośnie, podniósł się z fotela i stuknął palcem w dotykowy ekran na środku pulpitu sterowniczego. Format świeżo odebranego komunikatu sugerował ogłoszenie z Gildii Łowców. Kapitan przejrzał treść oferty, z największą uwagą analizując liczbę zer w polu „Nagroda”, a także cyferkę, która przed tymi zerami stała.
Każdy szanujący się najemnik miał swoje minimum, a stawka Segghedyna Tresty zaczynała się od pięćdziesięciu kawałków. Kondotier rozłożył się z powrotem w siedzeniu, przymknął oczy zmęczone oglądaniem niskiego honorarium i zaserwował sobie kolejny łyk gorzkiego.

*

Światło pojedynczej żarówki padało plackiem na ponurą scenę rozgrywającą się w obskurnym, pieczołowicie zdemolowanym i zamkniętym na cztery spusty motelowym pokoju; był to motel tego rodzaju, gdzie nikt nie zadawał zbędnych pytań i nie wzywał policji nawet, kiedy wrzaski i szlochy robiły się nieznośne. Gdyby odgarnąć wstydliwie przysłaniającą świat zewnętrzny roletę, można by zauważyć, że akcja dramatu działa się w getcie dla obcych na jednym z niższych poziomów Coruscant, lub jak kto wolał – Serca Imperium. Okutany beżową, powłóczystą szatą Kaleeshanin trzymał za gardło swoją ofiarę, otyłego ludzkiego biznesmena, kilka godzin temu przemocą wyrwanego z penthouse'u na wyżynach ekumenopolis. Krawędź majchra, którym operował kosmita, złośliwie odkrajała kolejne, dość newralgiczne fragmenty facjaty pucułowatego eleganta.
- Cz-czego chcesz? Mogę załatwić wszystko, p-pieniądze, akcje, d-dzieła sztuki...
Głos zakładnika drżał jak osika na wietrze, co umiarkowanie pomagało mu negocjować ten przykry targ o własne życie.
- P-proszę, na wszystkie świętości, czego chcesz?!
Kaleeshanin szykował się nie tyle do utarcia, ale raczej ujęcia nosa Coruscantczyka, kiedy w jednej z rozlicznych kieszeni jego tradycyjnego przyodzienia zawibrował komunikator.
- P-prochy, tak, mogę ci załatwić każdą chemię! Mam kontakty, z-znam dilera z Rubieży, który...
Zamaskowany humanoid zaczął kroić od nasady tłustego kulfona. Ostrze z chrobotem werżnęło się w chrząstkę i kość, niemal zwierzęcy krzyk rozbił się o ściany ciasnego pomieszczenia.
Niech sobie dzwonią. Teraz trwały inne zabawy.

*

Patolog zebrał odzież denata we w miarę zorganizowaną stertę i otworzył plastikowy pojemnik, gdzie spoczywała już reszta rzeczy osobistych zmarłego: zegarek, portfel, przeźroczysta saszetka wypełniona ryllem... i brzęczący palmtop. Lekarz podniósł minikomputer i zerknął na rozjarzony ekran. Gungański najemnik. Reef Faas. Nagroda.
Wyglądało na to, że rozciągniętego na stole autopsyjnym Durosa ominie nie lada afera. Doktor wyłączył urządzenie, rzucił je z powrotem na dno pudła i przykrył kompletem wymiętych łachów.

*

- Kark! Pieprzone czujniki! Nie mogę latać na ślepo!
Krępa Boltrunianka wyskoczyła z kokpitu zauważalnie zaniedbanego Z-95 Headhuntera, uderzając ciężkimi, czarnymi glanami w posadzkę skromnego hangaru w porcie w Bilbousa na Nal Hutta. Z głośnym kliknięciem doczepiła do pasa z narzędziami użyty przed momentem uni-klucz i prężnym krokiem ruszyła w stronę cierpliwego słuchacza swoich żalów, odzianego w ciemnozielony kombinezon, prawie dwumetrowego Ithorianina.
- Nie stać mnie na nowy statek, nie stać mnie na naprawę tego złomu, niedługo nie będzie mnie stać na lądowisko w porcie. Echuta!
Młotowaty siedział przy blacie zawalonym horrendalną ilością przyrządów i materiałów naprawczych, komponentów wyposażenia statku i innych gratów. Do jednej ze swoich dwóch paszcz niespiesznie wlewał kawę z zaśniedziałego termosu. Na widok zbliżającej się koleżanki wyciągnął rękę z datapadem.
- Dostałaś wiadomość. Vex.
Gungański najemnik. Reef Faas. Nagroda.
- Cholera! - Boltrunianka plasnęła dłonią w karbowane czoło. - Trzydzieści tysięcy! Widziałeś to?
- Właściwie. - Ithorianin pokazał ekran swojego komunikatora. - Dostałem taką samą wiadomość. Ma sygnaturę Gildii. Pochodzi od kogoś z dostępami. Ale to ogłoszenie. Nie ma go w intranecie.
- Kark mnie to obchodzi, Jubo! Sam mówiłeś, sygnatura się zgadza, nie pierwszy raz oferta wpada po referencjach na prywatne skrzynki. Wystarczy skasować jakiegoś Gunganina i dostaniemy trzydzieści kafli do podziału! Oczywiście pół na pół, nie będziemy się kłócić. Piętnaście dla mnie na statek, piętnaście dla ciebie na... Na... Cokolwiek tam cię rajcuje.
Dryblas zwany Jubo westchnął w stereo.
- Niech będzie. Jestem dwa miesiące w plecy. Z alimentami.
Boltrunianka raptownie szturchnęła Ithorianina w bark; kawa polała się po zielonym uniformie.
- I w drogę!

*

Executioner wśliznął się w atmosferę Naboo jak nóż w masło. W porównaniu z toksyczną powłoką Nar Shaddaa, ojczysty glob imperatora Palpatine'a jawił się niczym otoczony lśniącą, złocistą aureolą. Komuś wyraźnie opłacało się przejść na hybrydy.
Informacja o pochodzeniu jaśnie pomarszczonego zbawcy galaktyki była jedną z wielu ciekawostek, jakie pochłonął Reise, przeglądając zasoby Holonetu na wyproszonym od droida datapadzie. Wiele się zmieniło w ciągu ostatnich stu lat. Zakon Jedi poszedł z dymem. Armia klonów wyrżnęła w pień armię robotów. Wielki faszystowski kaleka rozbijał się po galaktyce, pałując dysydentów magicznym czerwonym kijem. „Obyś żył w ciekawych czasach”.
Wampir wstał z fotela i zapukał do drzwi stanowiska pilota.
- Nie było problemów z imperialną kontrolą?
Awatar użytkownika
Sskirt
Mistrz Gry
Posty: 58
Rejestracja: 31 sie 2021, 20:16

Tak prezentowały się wyjątki z bazy danych Hangmana, którymi częściowo kierował się przy wyborze adresatów spreparowanego ogłoszenia:
Miano:
Segghedyn Tresta
Rasa:
Człowiek
Fach:
Zazwyczaj bezrobotny, sporadycznie najemnik
Członek Gildii Łowców Nagród
Opis:
Brodaty grubas, który onegdaj podpierdzielił Hangmanowi zlecenie i miał dość szeroko pojętego szczęścia, żeby pozostać przy życiu. Pewną rolę mógłby odegrać tu immunitet gildyjny, który zabrania ukatrupiać innych łowców, gdyby epizodycznie Łowca nie miał go w głębokim poważaniu.
Predestynacja:
Śmierć okrutna i bolesna
Miano:
Nebtiluis sen Sk'ir
Rasa:
Kaleeshanin
Fach:
Członek Gildii Łowców Nagród
Opis:
Kaleeshanin w powłóczystych, beżowych szatach, robiących nawet większe wrażenie, niż tradycyjna i okrutnie zajechana peleryna Hangmana. Utalentowany oprawca i miłośnik tej sztuki. Jeden z krótkotrwałych współpracowników Hangmana.
Miano:
Card Sanek
Rasa:
Duros
Fach:
Członek Gildii Łowców Nagród
Opis:
Jeden z typowych członków Gildii przysłowiowego "gorszego" sortu, którzy powinny znać swoje miejsce i nie podnosić z byt wysoko głowy... bo mogą ją stracić.
Miano:
Vex
Rasa:
Boltrunianka
Fach:
Pilot
Członkini Gildii Łowców Nagród
Opis:
Właścicielka zdezelowanego, starego myśliwca typu Z-95 Headhunter. Współpracowniczka Juba. Według ostatnich danych - kompletnie spłukana.
Miano:
Jubo
Rasa:
Ithorianin
Fach:
Mechanik
Członek Gildii Łowców Nagród
Opis:
Współpracownik Vex. Lubi przedstawicielki płci przeciwnej.
Według ostatnich danych - spłukany.
***
Gdyby Reise Vremeni przejrzał ostatnie wydarzenia w galaktyce ze szczegółami i umiejętnie połączył fakty, to mógłby zorientować się, że oto jego, jak można by górnolotnie powiedzieć, parterem jest sprawny i działający świadek tamtych wydarzeń, który na własne fotoreceptory widział Kenobiego, Skywalkera, a nawet własnymi manipulatorami z nimi walczył i pomógł uprowadzić, ówczesnego kanclerza, obecnie imperatora Palpatina podczas bitwy o Coruscant.
Drzwi wpuściły Anzatę do dosyć przestronnego kokpitu Executionera, którego jedno ze stanowisk było zajęte przez pilotującego Hangmana. Przez liczne transpastalowe iluminatory pomieszczenia rozciągał się widok na malowniczy pejzaż planety Naboo: była jak zawsze piękna i kwitnąca.
- Nie było - odpowiedział lakonicznie pilot, oszczędnymi ruchami korygując przy okazji kurs czarnej jednostki, która zaprowadzić miała ich prosto do Selton. Przy okazji stuknął w kilka klawiszy na jednym z pulpitów, co zaowocowało tym, że na wysępiony datapad, dzierżony przez Vremeniego, zapikał powiadomieniem. Urządzenie wyświetliło raport, który Hangman przesłał Imperialnej kontroli. Pośród zupełnie standardowo, a w większości nawet zgodnie z prawdą, wypełnionych rubryczek, jedna mogła przykuć szczególną uwagę:
Cel wizyty:
Rekreacja, aktywny wypoczynek i myślistwo
Jak można było zauważyć Łowca Nagród miał z imperialnymi swoistą umowę; on udawał, że nie robi nic niezgodnego z prawem, a oni udawali, że w to wierzą.
Cel wizyty zresztą ściśle łączył się z tym, co o miejscowości, szumnie nazywanej miastem Selton, można było wyczytać w HoloNecie. Otóż "metropolia" ta mieściła się na uboczu i była głównie odwiedzana przez wczasowiczów i kuracjuszy, ale przede wszystkim spośród tych dżentelistot, które na stałe mieszkały na Naboo, a w kręgach szerokiej galaktyki Selton pozostawało generalnie nie znane.
W jego to właśnie, przeznaczonym głównie dla turystów, kosmoporcie, wylądował Executioner, a garść kredytów później znalazł się w prywatnym doku, z dala od wścibskich spojrzeń. Każdy bowiem, kto miał do czynienia z "ptakiem nocy" Hangmana, prawie wszędzie już rozpoznałby tą jednostkę i zadał, niepotrzebne w tej sytuacji, pytania.
Te jednak mogłyby się również pojawić, gdyby mieszkańcy zobaczyli prawie dwumetrowego łowcę nagród w czarnym pancerzu, jak przechadza się po okolicy. Toteż, w celu przeciwdziałaniu rozsiewaniu się niepotrzebnych plotek pocztą pantoflową, tenże łowca, przy pomocy lokalnej wypożyczalni, zaopatrzył ich drużynę w kryty pojazd repulsorowy, sam natomiast przyodział się w szary, długi i obszerny płaszcz przeciwdeszczowy oraz sportową torbę, do której zapakował różne fanty.
Przechadzkę po mieście można było uznać za rozpoczętą.
Awatar użytkownika
Renno Tresta
Gracz
Posty: 36
Rejestracja: 05 wrz 2021, 23:09

Kiedy IG-101 kończył załatwiać formalności związane z wynajmem śmigacza, Vremeni zainteresował się pracownikiem kosmoportu, który za niemałą opłatą udostępnił Executionerowi prywatne lądowisko. Anzata zbliżył się do łysiejącego seltonianina na odległość kilku kroków, z uprzejmym, łagodnym uśmiechem rysującym się na twarzy. Doker przerwał wstukiwanie sobie tylko znanego ciągu znaków do przenośnego komputera spoczywającego w jego masywnej, włochatej grabie i przeniósł wzrok na naruszacza przestrzeni prywatnej.
- Hm? Coś nie tak z miejscem?
Reise wycelował palec wskazujący w pokaźnie obudowany datapad.
- Interesujące urządzenie. Podejrzewam, że służy do rejestrowania i aktualizowania informacji o przylotach do miasta?
Seltonianin zmrużył oczy.
- Aha. Rozumie pan, mam robotę. Będzie coś nie tak z miejscem, starczy sygnał do biura w porcie.
Łysol skinął głową na pożegnanie. Vremeni w odpowiedzi uśmiechnął się nieco szerzej i postąpił naprzód.
- I ten wihajster jest zapewne podłączony do sieci, będą się na nim wyświetlać informacje wprowadzane przez pana kolegów?
Doker zacisnął prawą dłoń w pięść.
- Słuchaj pan, nie wiem, co...
Grymas na dystyngowanym licu Anzaty rozkwitł już na tyle, że obnażył się niemal cały garnitur jego perlistego uzębienia. Kontemplując hipnotyczne tęczówki wampira, seltonianin poczuł wpierw intensywny ból głowy, a potem równie silną potrzebę zastosowania się do poleceń nieuczesanego nieznajomego.
- Poproszę wihajster.
Łysy wypełnił imperatyw.
- Myślę, że powinien pan wrócić do swoich obowiązków.
Mężczyźni rozeszli się obaj o coś wzbogaceni: Reise o kawał porządnej elektroniki, doker o nowe doświadczenie życiowe. Vremeni otworzył drzwi pojazdu repulsorowego, przy którym czekał droid-zabójca, i rzucił urządzenie do monitorowania lądowań na wąskie, raczej symboliczne tylne siedzenie.
- Żeby nie przegapić towarzystwa z Gildii.
Anzata uprzedził kompana i zasiadł na fotelu kierowcy, zostawiając Powroźnikowi siedzenie pasażera. Po wieku spędzonym w zamknięciu, bladawiec był jak akk spuszczony ze smyczy. Błyskawicznie chwycił za kierownicę z plastiku i syntskóry i gdyby miał ogon, z pewnością zamerdałby nim na myśl o przejażdżce po kurorcie; na szczęście nie merdnęła żadna inna część jego anatomii.
Mieli dwie mile do centrum miasta, bak pełen paliwa, torbę ciężką od broni, był słoneczny dzień, a robot nosił przeciwdeszczowe ponczo. W dro...
- Ach. Znamy może namiary na willę Gunganina?
Awatar użytkownika
Sskirt
Mistrz Gry
Posty: 58
Rejestracja: 31 sie 2021, 20:16

Rzucony wichajster jeszcze dobrze się nie poodbijał od oparcia tylnego siedzenia, a słowa Anzaty jeszcze dobrze nie przebrzmiały, gdy Hangman wyciągnął po przenośny komputer swoją długą metalową kończynę zakończoną sześciopalczastym manipulatorem. Ruch był szybki i precyzyjny, nieomal pazerny.
- Sam widziałeś zlecenie. Podali tylko miasto - zbył pytanie obcego Łowca.
Powroźnik, jakiego to w myślach miana używał Vremeni dla określania towarzysza swojej eskapady, zaczął regularnie i szybko stukać we wzięte urządzenie, w sobie tylko wiadomym celu. Cel ten był, przynajmniej dla niego samego, jasny; mianowicie sprawdzenie, czy w bazie danych portu kosmicznego znajdują się jakieś statki Reefa Faasa, ich celu. Wszak jeżeli ktoś miał prywatną willę-fortecę i oddział, uzbrojonych po zęby, groźnych najemników, to najprawdopodobniej posiadał też i jakiś środek lokomocji międzygwiezdnej, co z kolei wiązało się z obecnością w systemie danych o ich właścicielu, którego właśnie szukał. Tudzież szukali.
Gdy Reise Vremeni, pomimo całego swojego dystyngowania, zaczął tracić cierpliwość, Hangman przerwał i sięgnął do wbudowanej w panel koło kierownicy nawigacji. Po chwili aparatura posłusznie przedstawiła kierowcy trasę prowadzącą do willi poszukiwanego przez nich Gunganina. Z tego, co się można było na pierwszy rzut oka zorientować, to siedziba obcego była na obrzeżach, właściwie pod samym miastem. Była to jedna z tych okolic, które szczególnie lubiły istoty zamożne; to jest cicha i spokojna, a jednocześnie na łonie natury, umożliwiająca jednak pojazdowi repulsorowemu dość szybkie dotarcie do centrum, gdyby sytuacja tego wymagała.
Miałem co prawda być nieobecny, ale jednak czas na krótki odpis mi się wygospodarował. Post był edytowany, dodałem mu dwa ostatnie zdania.
Awatar użytkownika
Renno Tresta
Gracz
Posty: 36
Rejestracja: 05 wrz 2021, 23:09

Nebtiluis sen Sk'ir skończył. Korpulentny biznesmen u jego stóp przestał drgać, rzęzić i paskudzić swoją kosztowną odzież. W motelowym pokoju nastała - gra słów zamierzona - śmiertelna cisza. Kaleeshanin przykucnął nad zwłokami i położył brzytwę płazem na miękkiej, nowomodnej marynarce. Płynnym, wielokrotnie już przećwiczonym ruchem starł krew z głowni, pozostawiając na granatowym materiale kolejną brudnoczerwoną smugę.
Komunikator schowany w kieszonce u pasa Sk'ira, gdzieś pod spływającą niezliczonymi fałdami, białawą peleryną, nie przestawał wibrować. Łowca wydobył urządzenie, przytrzymał je naprzeciw swojej twarzy i odebrał połączenie. Niebieska poświata bijąca od urokliwie maciupkiego hologramu nadała kościanej masce krzynę karnawałowego charakteru.
- Dobre wieści, przyjacielu?
Po drugiej stronie łącza sygnał nadawał mężczyzna w średnim wieku, żylasty, ogrzewający w dłoni szklankę czegoś mocniejszego. Porównując nieco rozmazany zarys sylwetki wydobywający się z projektora i zdjęcie celu z gildyjnego ogłoszenia, nie można było mieć wątpliwości: oto prezentował się Reef Faas. Lata najemniczej włóczęgi po najrozmaitszych zakątkach galaktyki odarły jego basic z prawie wszystkich gungańskich naleciałości. Gdyby nie lekko bulgoczący akcent, Nabooańczyk brzmiałby jak lektor z holonetowych pasm informacyjnych.
- Wieprz trafił pod nóż. - wychrypiał w odpowiedzi Nebtiluis; jemu nie groził angaż w telewizji. - Rozpruty i owałaszony niczym hańba miotu. Żaden więcej głupiec nie waży się płacić za twoją śmierć.
Faas wzniósł szkło we wdzięcznym toaście.
- Wspaniale, Neb. Wspaniale. Dziesięć tysięcy, wyobrażasz sobie? I za jakąś kobietę? Gdzie byś nie rzucił granatem, tam baba. Nie trud znaleźć nową.
Sk'ir wymownie milczał.
- Pamiętam, pamiętam. - Gunganin uniósł dłoń w przepraszającym geście. - Dwadzieścia za twoją fatygę. Tylko muszę nalegać, żebyś zawitał po pieniądze do Selton, może odrobinę tu zabawił. Pozbyliśmy się wdowca, jasne, ale wiesz, jak jest. Mój szpicel w Gildii ostrzegał, że oferta mogła już wcześniej po znajomości wyciec do paru bardziej obrotnych łowców.
Nebtiluis przytaknął. On sam dostał rzeczony cynk od anonimowego nadawcy.
- Cholerne kumoterstwo. - kontynuował Reef. - Jeśli faktycznie zjawią się jacyś gieroje, nie chciałbym, żeby cała zabawa przypadła mojej ekipie. Mielibyśmy szanse ramię w ramię przelać trochę krwi, jak za dawnych lat.
Wstyd iść w gości z pustymi rękami. Należało zorganizować prezent. Kaleeshanin utkwił gadzie ślepia w cuchnącym truchle na podłodze, po czym uderzył się w pierś dłonią trzymającą majcher.
- Hojny gospodarzu, spodziewaj się mnie z głową ścierwa, które cię znieważyło.

*

Frachtowiec - model 690 - przemierzał kosmos w nienachalnym, acz wyrównanym tempie. Nie było sensu się spieszyć; do Naboo rzut beretem. Dryblas Jubo, pilotujący wzmiankowaną jednostkę, uruchomił łącze komunikacyjne do kokpitu swojej towarzyszki, Vex. Headhunter kobiety śmigał wokół obszerniejszego Ghtroca niczym osa złośliwie lawirująca wokół ospałego trzmiela.
- Nie szalej. Jaki plan działania. Tam na dole.
- Wypatrzyłam działkę Gunganina na mapie satelitarnej, ale omińmy Selton i wylądujmy przy jeziorze Isarda. To tylko kilka kilometrów dalej, a unikniemy miejskich rejestrów. - odparła Boltrunianka. - Na miejscu zorganizujemy sobie transport naziemny. Chyba wymyśliłam, jak odłączyć chatę tej żaby od zasilania. Będę musiała pożyczyć trochę twoich narzędzi.
- Przyjąłem. Jasne. Koryguję kurs.
Ithorianin zerknął na komputer pokładowy. Niecałe pięć minut i mieli znaleźć się u celu.

*

Vremeni kiwnął z uznaniem głową na widok wirtualnie wyznaczonego szlaku do posiadłości Reefa Faasa.
- Ha. Młodzież i ich komputery.
Trudno było powiedzieć o Selton coś, czego wcześniej już nie nadmieniono. Obserwując świat za przyciemnioną szybą, Reise napatrzył się na: tabuny kuracjuszy w różnych stadiach geriatrycznej spirali; skąpe patrole nabooańskich gliniarzy w żołędziowych hełmach; obsceniczne ilości uroczych kafejek na świeżym powietrzu; tyle pastelowych kamieniczek, że można było sobie oczy wyłupić; i tak dalej, i tym podobne. Jedynym produktywnym zajęciem podczas leniwej – żeby nie zwracać na siebie uwagi – jazdy było analizowanie rozlicznych wąskich alejek i ubocznych, brukowanych uliczek kurortu, gęstych niczym układ nerwowy aglomeracji, pod kątem potencjalnych dróg ucieczki. Nigdy nie wiadomo, jak poważna rozkręci się rozróba. Anzata był przy tym pewien, że IG-101 zaprzągł do pracy swój własny, zaprogramowany na wojskową modłę procesor i na bieżąco dokonywał tego samego sortu taktycznych kalkulacji.
Wyjechawszy na obrzeża miasta, gdzie labirynt budynków z piaskowca i marmuru ustąpił miejsca rozłożystym połaciom płaskich łąk i odległym konturom zagajników, Vremeni zwrócił się do towarzysza.
- Zbliżamy się do willi. Daj znać, jeśli zauważysz dobry punkt widokowy.
Gdzieś, gdzie nie będziemy sprawiać wrażenia pary seryjnych morderców na czatach, dodał w myślach wampir.
Płonna nadzieja.
Zaspokoiłem swoją potrzebę zwrotu akcji z Kaleeshaninem, oczywiście sięgaj po enpeców, jak w duszy gra.
Awatar użytkownika
Sskirt
Mistrz Gry
Posty: 58
Rejestracja: 31 sie 2021, 20:16

Nadzieja matka głupich, jak głosiło jedno z przysłów organicznych istot.
Hangman nie miał nadziei, że znajdą pomyślane przez Anzatę miejsce. Powód był zasadniczo prosty: jego systemy co prawda rozumiały sens pojęcia "nadzieja", nie było ono jednak praktycznie wykorzystywane, a jego miejsce zajmowało prawdopodobieństwo: procentowa szansa na to, że się uda, albo będzie marnie. Zazwyczaj bywał też przygotowany na oba warianty. Teraz jeden z wątków jego systemu, na podstawie mapy, zajmował się analizowaniem i porównywaniem różnych lokalizacji, które znajdowały się wokół sadyby Gunganina. Jedna była nawet obiecująca.

***

Na płytę lądowiska w Selton powoli opadł Wściekły Roggwart. Był to zmodyfikowany statek kurierski serii Hawk typu Hwk-290 wyposażony w słuszną ilość wszelkiego uzbrojenia oraz wymalowanym na boku rzeczonym wcześniej roggwartem. Na jego spotkanie wyszła swoista delegacja: urzędnik Imperialny w charakterystycznym ciemnozielonym mundurze, z datapadem w ręku i dwóch szturmowców w standardowych białych pancerzach, uzbrojonych w blastery, którzy stali za nim po lewej i prawej stronie.
Na spotkanie z nimi schodził po trapie jednostki Kaleeshanin w kremowych, powłóczystych szatach, z twarzą zasłoniętą kościaną maską.
- Nie mamy zapowiedzianego pana przylotu... - zaczął urzędniczyna formalnym tonem, nie patrząc jednak w twarz rozmówcy, ale w ekran podręcznego komputera.
- Wszystko się zgadza, chcę tylko zasięgnąć informacji... - odpowiedział Nebtiluis sen Sk'ir chrypliwym basic'iem, z pewnym błyskiem w gadzich oczach. Biurokrata rozpoznał ten błysk i skinął głową na towarzyszących mu żołnierzy, że mogą wracać. Cóż, nie była to standardowa procedura. Podobnie jak niestandardowe było późniejsze przejście kredytek od starego właściciela do nowego.
- ...więc, interesuje mnie, czy mieliście tutaj ostatnio jakichś podobnych, niezapowiedzianych gości...
- Tak, przed kilkoma godzinami wylądował u nas osobnik... - urzędnik przesunął ręką po ekranie urządzenia - w rejestrze podpisał się jako Hangman, zajął nawet prywatne lądowisko...
Jednak obcy nie słuchał już dalej, odkąd urzędnik wymienił imię wcześniejszego "gościa". Jego umysł jakby się na chwilę zawiesił.
Kurwa, dlaczego on - pomyślał Kaleeshanin. Los mu wyraźnie nie sprzyjał. W takim wypadku sprawy się mocno skomplikują...
Ostatnia iskierka nadziei zgasła, gdy mężczyzna zobaczył w prywatnym doku statek przybysza. Tak, tego czarnego jastrzębionietoperza nie można było z niczym pomylić. Nie zwlekając, wrócił na pokład Wściekłego Roggwarta, żeby polecieć wprost do siedziby swojego mocodawcy. Czuł, że czas gra tu na jego niekorzyść.
Odpowiednia sumka sprawiła też, że nie pozostała po Kaleeshaninie żadna wzmianka w systemie kosmportu. Jakby go tam nigdy nie było.

***

Po trawiastej równinie goniła się trójka dzieci. Dwóch chłopców: człowiek i Ganganin oraz towarzysząca im jasnowłosa dziewczynka. Byli raczej w podobnym wieku, który kwalifikował ich na poziom edukacji późnej podstawówki.
- Ha, mówiłam, że dobiegnę pierwsza - uśmiechnęła się zadziornie dziewczynka, która pierwsza dobiegła do kilku rozłożystych drzew, które znajdowały się na skraju pola.
- To nie fair - odpowiedział chłopiec, który dotarł w obecne tu zarośla jako drugi - zaczęłaś biec zanim skończyłem liczyć...
Ich przyjacielskie przekomarzanie zaczęło się rozwijać w najlepsze, gdy w końcu dotarł do nich i Gungan, dysząc ciężko, z językiem wywalonym na zewnątrz dzioba. Najwidoczniej wyczyny sprinterskie nie były jego mocną stroną.
Trójka weszła między zarośla na ukrytą tu między roślinnością polanę. Podobnie jak dzieci w większości zakątków galaktyki mieli swoją "bazę", a miejsce tej grupy znajdowało się tutaj, ukryte przed wzrokiem dorosłych. To jednak, co zastali, ich zaskoczyło; oto ułożone przez nich misternie, w konstrukcję przypominającą fort, palety leżały niedbale rzucone z boku, a środek polany zajmował pojazd.
Młodzi spojrzeli po sobie zaskoczeni i zmieszani, a Gungański chłopiec bystrym spojrzeniem żółtych oczów na szypułkach zlustrował okolicę. Coś jeszcze mu się nie zgadzało, oprócz obecności niezidentyfikowanego pojazdu repulsorowego. Ruchem dużej ręki przyciągnął do siebie towarzyszy i, szepcząc konspiracyjnie, wskazał na koronę jednego z drzew:
- Patrzcie, to siatka maskująca, mój tato pokazywał mi taką jak byliśmy na łowach...
- Może powinniśmy...
Chłopiec nie zdążył dokończyć odpowiedzi, gdy z korony jednego z drzew drzew odczepił się obiekt, niby czarny cień na tle zielonych liści i spadł tuż przed nimi. Słowo spadł było tu może niewłaściwie użyte, bowiem istota z gracją wylądowała przed zgromadzonymi. Niczym koszmar senny; albo zjawa. Czarna postać podniosła się na całą wysokość; mierząc prawie dwa metry górował nad dziećmi, które jakby skurczyły się na jego widok. Materiał jego stroju zaszeleścił.
Trójka nie miała dość odwagi, żeby stawić temu koszmarowi czoła; jeden uciekał szybciej od drugiego, a drugi od trzeciego. Był to jednak daremny wysiłek.
Gungan poczuł bolesne uderzenie na wysokości dużych stóp, a potem nader dziwne uczucie, że leci. Bardzo krótkotrwałe uczucie. Następnym, i zarazem ostatnim, był ból podłużnej głowy, dosłownie rozgniecionej o podłoże. Ostatnim, bo na nim życie tej istoty się zakończyło.
Dziewczynka, choć była w biegu, poczuła bardzo bolesne szarpnięcie za włosy, które dosłownie zatrzymało ją w miejscu. Przynajmniej jej głowę, tak że upadła na plecy. Dalej widziała już tylko ciemność.
Chłopiec odniósł wrażenie, że się potknął. Wrażeniu temu towarzyszyło kolejne: nader dziwna świadomość, że ziemia powoli zmierza na spotkanie jego twarzy. I tak się stało. Potem jego również dosięgła ciemność.
Ocknięcie będą miały nader ciężkie; związane, zakneblowane i z zasłoniętymi oczami. Jedyną zaleta było bodaj miejsce siedzące w tylnej części pojazdu repulsorowego. Ale i odpowiednio długie siedzenie mogło się w końcu zamienić w torturę.
Niewielu rzeczy oprogramowanie Hangmana było pewne na 100%, ale między innymi tej jednej: jeżeli wampir spróbuje położyć swoje ssawki na jego zdobyczy, to Łowca wyrwie mu ręce. A od jednego z mieszkańców Kashyyyka podpatrzył bardzo dobrą technikę...
***

Żeby dwie gniewne i rzucające się w oczy istoty, przestały rzucać się w oczy, należało znaleźć dobre miejsce, takie poza zasięgiem wzroku przeciętnych przechodniów czy łowców nagród. Takim miejscem był właśnie mały zagajnik na skraju pola, na którym znajdowała się posiadłość Reefa Faasa. Dość blisko, żeby zmodyfikowany karabin EE-3 mógł w trybie snajperskim trafić w obecnych w willi Gunganina najemników, gdy wychylą głowę, a jednocześnie na tyle daleko, żeby nie zwracać na siebie uwagi.
Toteż MagnaGuard i Anzata zajmowali, dobrze ukryte siatką maskującą, stanowisko snajperskie na dosyć rozłożystym drzewie. Wcześnie był to domek na drzewie, ale teraz jego przeznaczenie się zmieniło, gdy miejsce w jednym oknie zajął karabin blasterowy EE-3 na dwójnogu, a miejsce w drugim jego siostrzany egzemplarz.
Na razie były nieużywane, bowiem Hangman obserwował hacjendę ich celu przy pomocy elektrolornetki, a następnie podał urządzenie Vremeniemu. Cóż, widok nie napawał optymizmem.
Prostokątna działka otoczona była solidną siatką, zwieńczoną drutem kolczastym na szczycie. W dodatku całość zdawała się być pod napięciem, co można było stwierdzić po odchodzących od niej przyłączach. Natomiast w narożnikach znajdowały się solidne wieżyczki, wyposażone w jeden autoblaster każda, naturalnie oprócz uzbrojonych najemników, którzy pełnili na nich swoją wartę.
Ci natomiast byli różnoracy: przedstawiciele różnych ras i różnie wyposażeni, oprócz średnich pancerzy, które wszyscy mieli podobne.
Na środku działki znajdował się duży główny budynek, który można było określić jako "posiadłość główną" Reefa Faasa. Dokoła niego zaś kilka budynków gospodarczych: garaże, kwatery najemników, zbrojownia itd.
Przy ogrodzonym prostokącie, czyli nie w jego wnętrzu, znajdowała się płyta niedużego lądowiska, obecnie niezajętego.
Całości obrazu dopełniała pogoda: co prawda do tej pory było słonecznie, ale na horyzoncie można było już dostrzec front szarych, zbitych chmur warstwowych, zmierzających w tę stronę, co niechybnie zapowiadało załamanie się warunków atmosferycznych.
Łowcy czekali, obserwowali i nie pozwalali się zdekonspirować, wszak to nie oni mieli zacząć to rozdanie. Dobre wychowanie nakazywała ustąpienie gościom pierwszeństwa. Chwila, chwila, oni też byli tutaj gośćmi...
jak iż nie mam za bardzo wiedzy o nabooańskiej architekturze, to opisanie szczegółów, zwłaszcza głównego budynku mieszkalnego, zostawiam Ci w możności
Awatar użytkownika
Renno Tresta
Gracz
Posty: 36
Rejestracja: 05 wrz 2021, 23:09

Reise skończył napawać się widokiem kompleksu mieszkalno-zbrojeniowego Reefa Faasa i oddał lornetkę droidowi.
- Robi wrażenie. Gunganin mus ma fuchę na boku, ważąc rozmach zabezpieczeń. Do tego płaski teren, nijak się zakraść. Z dobrych wiadomości, wpadłem na pomysł, jak odwrócić uwagę policji i być może wywabić paru drabów.
Anzata podniósł z drewnianej podłogi przenośny terminal komputerowy zdobyty w kosmoporcie.
- Urządzenie pozwala zgłosić alarm bombowy, oflagować zadokowane statki jako podejrzane w związku z działalnością przemytniczą, przywłaszczeniem. Akurat, żeby trochę zamieszać. - Vremeni zerknął na skradzione urządzenie. - Niestety nie zdradzili się żadni członkowie Gildii.
U podnóża drzewa rozległo się parę niewyraźnych, stłumionych dźwięków. Zaanektowanym przez IG-101 wyrostkom musiał powoli doskwierać ich śmigaczokształny karcer.
Reise zastanowił się, czy jego relacja z nowym partnerem nie przeszła zbyt szybko na nowy poziom. Mieli już razem bazę w uroczym domku na drzewie, wspólny samochód, gromadkę dzieci. Dzielili się praktycznie wszystkim, od noży, karabinów EE-3 po intymne płytki pancerza.
- Jakaś koncepcja na dostanie się do środka? - wampir przerwał poboczne dywagacje i powrócił do rzeczywistości. - Mamy trochę sprzętu. Porządny plan musi się zmaterializować.

*

Westybul rezydencji Reefa Faasa utrzymany był w tych samych ciepłych, bursztynowo-złocistych barwach, które dominowały znakomitą większość pozostałych przykładów seltoniańskiej architektury. Uniformizacja lokalnego budownictwa była nie tyle konsekwencją płynących z ratusza przykazów, co bardziej wszem i wobec uzgodnionym pragnieniem mieszkańców, znanych z umiłowania rutyny i pewnej kojącej współzależności. Seltonianie cenili sobie niemal karną jednolitość w prezentowaniu estetycznych walorów swojego kurortu. Wierzyli, że tego szukają przybywający do miasta turyści: napaść oczy klasycznym obrazem Naboo, konserwatywnym jakby zdjęty z tandetnej pocztówki.
Faas pozwolił sobie jednak na pewne indywidualistyczne wtręty. Hol domostwa Gunganina wypełniały spoczywające na wysokich podestach akwaria, wypełnione podmorską roślinnością z jego rodzinnych stron. Abstrakcyjnie pigmentowane wodorosty, moczarki i rdestnice falowały głównie za szkłem, niemniej na środku pomieszczenia znajdowała się także pokaźnych rozmiarów fontanna, gdzie ulokowano resztę glonów i inszych alg.
Korzystając z niskiego położenia misy wzmiankowanej fontanny, a zarazem wzdragając się na myśl o podróży do toalety w przeciwnej części posesji, Reef zgrzytnął rozporkiem i ulżył sobie do plumkającego bajorka.
- Neb już przyleciał?
Mężczyzna stojący za plecami Gunganina – w niegrożącej odpryskiem odległości – zerknął cybernetycznymi oczami na ekran dzierżonego w dłoni tabletu.
- Tak. Jego statek zadokował.
- Świetnie. - mruknął Faas i dwa razy potrząsnął. - Myślisz, że ta łajza Sorrento zażyczył sobie w łapę?
Totumfacki przekrzywił głowę, cmoknął z niesmakiem.
- Myślę.
- Pieprzony urzędas! Brać haracze od moich przyjaciół. Faas Security ma dostęp do każdego budynku w tym mieście! Mógłbym puścić całą tę dziurę z dymem.
Reef nagle przerwał wywód, westchnął ciężko i wzruszył ramionami.
- Sukinsyn zrobił się bezczelny, odkąd przygarnął go nowy reżim. Tak się kończy parytet dla debili. Nieważne. Trzeba przygotować gotówkę dla Neba. Wirtualne transfery nie są w jego stylu.
Przydupas z elektronicznymi patrzałkami przytaknął leniwie, notując coś palcem na dotykowym tablecie.
- I poproś któregoś z chłopaków o przefiltrowanie fontanny. Znowu.

*

Vex przyklęknęła przed wysoką, zacienioną ścianą, nafaszerowaną tak porażającą ilością skomplikowanej maszynerii, że można było dostać oczopląsu. Kobieta wyglądała, jakby modliła się do sakralnego monolitu jakieś dawno zapomnianej religii, gdzie zamiast runom czy innej okultystycznej typografii cześć oddawało się rozmaitym pstryczkom, plątaninom enigmatycznych przewodów oraz gwiazdozbiorom migoczących diod. Względnie ciasne, choć strzeliste pomieszczenie, gdzie pracowała z nosem w kablach Boltrunianka, stanowiło stację transformatorową dla okolicznej gromady domostw jednorodzinnych i skromnych okołoturystycznych mikrobiznesów.
Na zewnątrz czekał Jubo, któremu towarzystwa dotrzymywały dwa małe gualaary. Zwierzęta stały spokojnie, raczej symbolicznie przytroczone za uzdy do pary okolicznych cyprysów.
- Rozgryzłaś to wreszcie. Vex.
- Sekundę. - odparła łowczyni. - Nie chcę odłączyć całego osiedla. Jeszcze chwila i chyba uda mi się wygasić samego Gunganina.
- Dziwne konie. Nie lubię ich. Śpiesz się.
Kobieta zaśmiała się.
- Tak myślałam, że nigdy nie miałeś zwierzaka. Dobrze ci zrobi parę chwil z rogaczami. Zobaczysz, są prostsze w obsłudze niż twój Ghtroc.
Ithorianin przeklął w ojczystej mowie.
- Jakoś wolę. Smród oleju.
Okrzyk radości dobywający się z wnętrza trafostacji przerwał ciszę po komentarzu Jubo.
- Udało ci się. Wyłączamy. Teraz.
- Widzisz? Pochmurno. - Vex wyszła na świeże powietrze i wskazała palcem szare niebo nad Selton. - Poczekamy do pierwszych błyskawic. Może pomyślą, że to burza załatwiła im prąd. Potrwa, zanim dotrze do nich, że to sabotaż.
- Wątpliwe. Ale niech będzie. Potem ruszamy. I smażymy ich broń.
Jubo skinął głową w stronę długiego na kilkadziesiąt centymetrów drona, który kolebał się u siodła jednego z gualaarów. Latadło było ciężarne: w środku znajdowała się garść gotowych do zrzutu ładunków jonowych.
Ostatnio zmieniony 09 gru 2021, 21:05 przez Renno Tresta, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Sskirt
Mistrz Gry
Posty: 58
Rejestracja: 31 sie 2021, 20:16

Korony drzew ich kryjówki wygięły się pod wpływem porywistego, przenikliwego wiatru, który gnał ku nim również front ciemnych chmur. I to nie byle jakich chmur. Może i Hangman nie był meteorologiem, ale wojskowe oprogramowanie zapewniało mu dostateczną wiedzę, żeby móc w pewnym zakresie pogodę przewidywać. Tym bardziej, gdy jej zwiastuny były tak charakterystyczne, jak te tutaj. Mianowicie pionowo rozwinięta chmura w kształcie kowadła była z pewnością cumulonimbusem; te z kolei w znakomitej większości przypadków zwiastowały wyładowania atmosferyczne, połączone z intensywnymi opadami deszczu (lub innego hydrometeoru) i silnym wiatrem. Potocznie mówiąc rozwijała się solidna burza. Taka z pierdzielnięciem.
Oprócz zmiany warunków atmosferycznych wojskowe oprogramowanie zwróciło też uwagę na lądujący na aerodromie, za posesją Gunganina, statek. Porównanie z sygnaturami w bazie danych potwierdziło z wysokim prawdopodobieństwem, że jest to Wściekły Roggwart Nebtiluisa sen Sk'ira. Zastanawiające było jednak to, że jednostka tak spokojnie ląduje koło bazy celu. O ile nie była to forma podstępu, to Hangman przewidywał, że Kaleeshanin, być może, został po prostu przekupiony za większą liczbę kredytów. Ech, przeklęci sprzedawczycy.
- Właściwie to jeden z członków Gildii się zdradził. Ta lądująca jednostka należy do znanego najemnika i zabijaki, w dodatku Kaleeshanina.
Łowca wyciągnął z torby, zdecydowanie nie spełniającą lokalnych przepisów, wyrzutnię rakiet RPS-6.
- Od Sienara - powiedział z niejakim entuzjazmem w sztucznie generowanym głosie - Jeżeli "wyburzymy" jedną z wieżyczek, droga stanie przed nami otworem. Ewentualnie możemy wyciąć sobie drogę przez siatkę. Jedno i drugie najprawdopodobniej wzbudzi alarm, tak że zaraz cało okolica się zleci. Można to połączyć z alarmem bombowym, dzięki czemu będą zajęci tłumaczem się lokalnym służbom, gdy my wejdziemy niepostrzeżeni.
Hangman wziął w manipulator rzutnik i wyświetlił zgrany z elektrolornetki hologram wieżyczki - Alternatywnie mógłbym doskoczyć do podestu i wciągnąć się, i ciebie; wtedy wjedziemy bez rozgłosu. Ale jeżeli autoblaster będzie działał, to rozatomizuje nas zanim podejdziemy....
Ledwie skończył te słowa, gdy uderzyła pierwsza błyskawica, której zaraz zawtórował głośny grzmot. Wszystko to odbywało się oczywiście przy akompaniamencie wyjącego wiatru i zacinającego deszczu. Żywioł podczas ich planowania znacznie się rozsierdził.
I nagle, równolegle do uderzenia kolejnego gromu z niejasnego nieba, wszystkie światła rezydencji Reefa Faasa zgasły, jak ręką odjął. Być może to właśnie była ta okazja, na którą czekali. Teraz albo nigdy.
Cicho albo głośno...
Awatar użytkownika
Renno Tresta
Gracz
Posty: 36
Rejestracja: 05 wrz 2021, 23:09

Anzata, zamiast bezzwłocznie zająć swoje stanowisko wobec taktycznych propozycji droida, raptownie się odwrócił i doskoczył do jednego z okien zaimprowizowanej bazy wypadowej. Blade palce wczepiły się w drewnianą framugę, kolba umocowanego na stanowisku strzeleckim EE-3 wygniotła szarą koszulę i wbiła się w brzuch wampira. Vremeni wyściubił łeb na chłodne, burzowe powietrze niczym posokowiec z jakiejś dziecięcej kreskówki; szczęśliwie przysłaniała go kotara zielonych liści.
Zabijaka z Roggwarta, jak określił nowo przybyłego IG-101, woniał wspaniale. Nie gorzej od Kaleeshanina ciągnęło od Reefa Faasa, który również wyszedł na podwórze posesji. Nawet z takiej odległości, bez lornetki, ciężko było przegapić koślawą sylwetkę i rozbujany krok Gunganina.
Aury obu weteranów obiecywały syty posiłek. Prawdziwą ucztę, w porównaniu z resztą istot, które po przebudzeniu miał okazję spotkać pożeracz.
- Na liście sproszonych tu łowców był mechanik, jak pamiętam. Techniczny. - odezwał się wreszcie Reise, odchodząc od okna. - Wątpię, że zbłąkana błyskawica jest autorką tego wyciemnienia. Wygląda na to, że przynęta zadziałała, nie tylko na Kaleeshanina...
Anzata sięgnął po kosmoportowy terminal, coś kliknął, coś przesunął.
- …a my będziemy haczykiem. Dobrze. Policja na ten moment z głowy. Wracając, podoba mi się twój pomysł ze wspinaczką po wieżyczce. Skorzystajmy, póki wszystkie są odcięte od zasilania.
W tym samym czasie, na płycie prywatnego lądowiska Reefa Faasa, Gunganin i Kaleeshanin ledwo zdążyli klasnąć dłońmi w bardzo macho - ale przyjacielskim - uścisku, gdy wtem wygasły wszystkie źródła światła na terenie działki. Automatyczne działka wieńczące okazałe figury wieżyczek momentalnie sflaczały, podobnie wyłączyły się wścibskie kamery obserwujące granice posiadłości. Siadło również napięcie w elektrycznym ogrodzeniu.
- Grzmotnęło w lesie. - zauważył Faas, po czym splunął na beton. - Sabotaż, panowie, mój kontakt o tym mówił. Sępy zwlekły się po nagrodę. Wymazaną nagrodę! Ale my nie padlina. Rozgrzać agregaty i dzwonić po komisarza.
Elektrooki, przylepiony do swojego pracodawcy jak drugi cień, zmarszczył brwi.
- Chłopaki pracują. Światło już prawie jest, środki zaradcze będą za piętnaście minut, nie dłużej. Komisarz... Właśnie dostałem odpowiedź. W połowie hangarów w porcie zgłoszono podejrzane pakunki, uzbrojonych intruzów. Nawet jeśli alarmy są fałszywe, podpadają pod ustawę o działalności terrorystycznej. Imperialne przepisy...
- ...każą mnie olać i zająć się pierdołami. Dobra zmiana, jej mać. Nie można nawet uczciwie korumpować. - Gunganin pokiwał głową. - Dwa zero dla sępów, ale dalej stoimy. Faas Security odeprze każdy atak. Prawda, Neb?
W miejscu, w którym przed chwilą stał sen Sk'ir, teraz spoczywał zamknięty szczelnie słój, który powłóczysty myśliwy wyniósł wcześniej ze swojego statku. Za szkłem, w gęstej, mazistej cieczy unosiła się, zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, głowa wdowca-zleceniodawcy. Smętny, szary łeb pozbawiony był nosa, powiek, uszu i warg, nader pieczołowicie oderżniętych. Elektrooki rozejrzał się dookoła.
- Zniknął.
- Dzięki. - odwarknął Reef. - Tak poluje profesjonalista. Nic nie widać, nic nie słychać, aż nie pieprznie ten jego kulomiot.
- Ptactwo też potrafi łowić?
Elektrooki wskazał na chybotliwy, choć niemal bezgłośny kształt przesuwający się na niebie nad lądowiskiem. Dron Jubo szykował się do zrzutu.
Wampir podąży śladem droida przy infiltrowaniu działki, do wejścia na teren jest do zenpecowania.
Awatar użytkownika
Sskirt
Mistrz Gry
Posty: 58
Rejestracja: 31 sie 2021, 20:16

Hangman w kilku szybkich, wyliczonych i powtórzonych dziesiątki, jeśli nie setki razy, ruchach odczepił blaster od dwójnoga, schował je i wyrzutnię rakiet w torbie, którą przewiesił sobie przez ramię, a jego wokabulator tak te działania podsumował; tonem pewnym, nie znoszącym sprzeciwu, ani nie czekającym na odpowiedź:
- Ruszamy.
I łowca ruszył, pokonał kilka szczebli drabinki, zanim po po prostu jej się nie puścił. Poboczny obserwator mógłby rzec: Szaleniec! Opancerzona postać miała jednak wszystko dokładnie wyliczone. Lądowanie nie było może miękkie, ale nie dodało też żadnych uszkodzeń strukturalnych. Zaraz za nim, z gracją cyrkowca, po drabinie ześlizgnął się Reise Vremeni.
Postać w pelerynie jednak na niego nie czekała; na taki luksus jak czekanie nie mogli sobie pozwolić. Zaraz ruszył zabójczym dla przeciętnej dżenteistoty tempem. Był to widok dosyć ciekawy: wielka, czarna postać zręcznie przemykająca przez łąkę, a za nią, niby cień, kolejna. Ewentualni obserwatorzy byli jednak zbyt zajęci, żeby w tych kluczowych (dla ich życia) minutach wypatrywać intruzów.

***

Tymczasem na obwodzie umocnień wokół siedziby Reefa Faasa udało się przywrócić zasilanie oświetlenia, toteż zaraz czujne światło reflektorów zaczęło przeglądać najbliższą okolicę. Był to też efekt motywującej transmisji, jaką jeszcze przed chwilą najemnicy dostali od dowódcy:
- Weście się kurwa ogarnijcie! Zapomnieliście procedur alarmowych czy jak?
Może i nie zapomnieli, ale prawdziwe sytuacje alarmowe, na takim zadupiu jak Naboo, właściwie się nie zdarzały. Wydawało się to równie prawdopodobne, jak wyjście do wychodka i spotkanie po drodze rankora; po prostu nieprawdopodobne. A jednak. To znaczy nie rankor, ale sytuacja kryzysowa.
Stojący przy barierce, na platformie widokowej jednej z wieżyczek mężczyzna skorygował lekko pozycję zamocowanej tutaj lampy elektrycznej ze zwierciadłem wklęsłym, efektem czego snop światła przesunął się w inne miejsce. Powód był prosty: żołdakowi zdało się w pewnym momencie, że na granicy kręgu światła dostrzegł ruch. Teraz jednak niczego, wartego uwagi, tam nie stwierdził. Może to było zwierzę? Tak, pewnie zwierzę, które teraz spłoszyło silne światło. Dla upewnienia zapytał się towarzysza:
- Widziałeś to?
- Niby co?
- E, nieważne.
Było to wzorcowe zlekceważenie potencjalnego zagrożenie. Zresztą całkiem dobrze umotywowane: na dole znajdował się czujnik ruchu, gdyby ktoś lub coś podszedł, to dostali by o tym informacje. Pech chciał jednak, że w dyspozytorni, przy ponownym uruchamianiu sieci czujników ruchu, ten konkretny nie dał odpowiedzi, znaczyło to, że najprawdopodobniej ma awarię. A przyczyny takiej awarii mogły być różne...
Barierka przy jednym z najemników cicho zatrzeszczała, na co ten, odruchowo, wychylił się i spojrzał w dół. I była to ostatnia rzecz jaką zrobił: dosłownie nadział się na wibroostrze, które weszło głęboko w jego szyję. Przez to nie zdążył nawet krzyknąć; otworzył usta, niczym ryba wyrzucona na ląd i próbująca zaczerpnąć oddech, ale z gardła dobyło się tylko bulgotanie, do którego po chwili dołączyła krwawa piana. Wprawny ruch ręki, dzierżącej nóż i człowiek upadł na plecy. To oczywiście nie pozostało bez uwagi jego kolegi z punktu widokowego. Która to jednak uwaga nie pozostała dość długo skupiona na nowym gościu, wiszącym u barierki, bo zaraz przeniosła się na wystający z własnego czoła wibronoż. Obcy obalił się na posadzkę i oddał ostatnie tchnienie.
Nowo przybyły złapał w locie, wyglądająca na ciężką, torbę i przerzucił ja nad balustradą. Następnie to samo uczynił z dżenteistotą o bladej fizys. Na koniec przekroczył ja sam. W ten właśnie sposób Hangman i Reise Vremeni znaleźli się w granicach posiadłości Reefa Faasa.
Oczywiście następnym ruchem Hangmana będzie wyciągnięcie z torby blasterów, oraz zamocowanie na dachu (gdzie jest, jeszcze nieaktywny, autoblaster) hemisfery z ładunkiem jonowym, co zaś do użycia wyrzutni rakiet to ciągle się zastanawiam...
Awatar użytkownika
Renno Tresta
Gracz
Posty: 36
Rejestracja: 05 wrz 2021, 23:09

Reise w milczeniu, lekko uśmiechnięty obserwował płynną choreografię swojego butnego kompana. IG-101 montował i rozkładał przytargany na misję arsenał z charakterystycznym dla maszyny automatyzmem. Onieśmielające, choć nieco przytłumione instrumentarium odzywało się jedynie głuchymi kliknięciami spajanych komponentów i metalicznymi szczęknięciami lokujących się w miejscu zbiorników z amunicją. Koncert akurat na tę okazję.
Wtem, Anzata uniósł wzrok ku niecharakterystycznie mrocznym jak na Naboo przestworzom, przykrytym gęstą, ociężałą warstwą ołowianych cumulonimbusów. Nad prywatnym lądowiskiem Reefa Faasa rysowała się sylwetka niby to ptaka, niby sztucznego konstruktu, która nagle nabrała rozpędu i lotem koszącym spadła na główną połać działki, po drodze wystrzeliwując ze swojego pękatego podbrzusza małe, granatopodobne ładunki. Zebrani na terenie posiadłości ochroniarze, może tuzin, może trochę więcej, w znakomitej większości autochtoni, salwowali się desperackimi susami za najbliższe osłony, kolorowo wyklinając niespodziewany atak z powietrza. Zgodnie z planem ithoriańskiego mechanika, zrzucone z drona bomby eksplodowały falami oślepiającej, niebiesko-białej poświaty, jonowego impulsu, który raził i dezaktywował uzbrojenie oraz podręczny ekwipunek pracowników Faas Security. Jedynie garstce goryli udało się zachować funkcjonujące uzbrojenie. Najmniej szczęścia miał Elektrooki, który oprócz blastera stracił wzrok, gdy na skutek jednego z wybuchów wyłączyły się cybernetyczne protezy w jego oczodołach.
- Ha. Nasi rywale znają nie lada sztuczki.
Vremeni wskazał na podłużną willę w centrum posesji.
- Reef Faas skrył się w swoim domostwie. - aura gungańskiego najemnika pozostawała dla wampira nader łatwo wyczuwalna. - Potrzeba będzie podstępu, by się do niego przedrzeć. Dywersji. Hm. Tylko jeden z nas nosi boltoodporny pancerz, prawda?
Reise doskoczył do zimnej, stalowej barierki, odbił się stopami od platformy i opróżnił płuca z resztek powietrza, wydobywając spomiędzy swoich warg przenikliwy, świdrujący gwizd. Siepacze Faasa, zupełnie jak sfora zaalarmowanych ogarów, obrócili grube karki w stronę wieżyczki, na szczycie której teraz już samojeden zajmował stanowisko strzeleckie MagnaGuard. Anzata tymczasem runął na ziemię, wykonał prawie zgrabny przewrót do przodu i uskoczył w cień za rdzawoczerwonym kontenerem, gdzie prędko zniknął z pola widzenia zarówno droida, jak i gromady podpuszczonych oponentów.
Oprócz szeregu drabów, jeszcze jeden osobnik skierował swoją uwagę na źródło niespodziewanego hałasu. Na dachu rezydencji Faasa swoje snajperskie gniazdo uczynił sen Sk'ir. Kaleeshanin przyłożył żółte oko do lunety prochowego karabinu i poczekał parę sekund, aż wyostrzy się obraz odbity na szkle.
Niesamowite. Ależ mała ta galaktyka.
Dalej, po przeciwległej stronie działki, Jubo pracował palnikiem, stapiając kolejne ogniwa odłączonego od sieci energetycznej ogrodzenia. Rozgrzana do białości surówka skapywała miarowo na trawnik. Boltrunianka stała tuż obok towarzysza, nerwowo pocierając język spustowy pokaźnej strzelby.
- Gotowe.
Dwójka łowców przecisnęła się przez ciasny otwór w metalowej siatce i oficjalnie wstąpiła na teren nieruchomości należącej do nadrzędnego celu całej ekspedycji.
Powitała ich pustka.
- Gdzie. Wszyscy.
- Słyszysz? Jakiś burdel za tym domem. - Vex wskazała mniej więcej w kierunku wieżyczki z IG-101.
- Tak. Okej. Pewnie nie tylko my. Dostaliśmy cynk. Więcej Gildii. Chce Gunganina.
- Echuta!
Boltrunianka obróciła skrzywioną w złości twarz w kierunku wejścia do willi Reefa Faasa. Nie uświadczyła żywej duszy ani na alabastrowych stopniach prowadzących do drzwi wejściowych, ani przy podobnie lśniących, gładkich kolumnach, gdzie w normalnych okolicznościach dnia codziennego zatrudnieni na placówce ochroniarze zwykli pewnie robić sobie przerwę na papierosa.
- Wchodzimy do środka? Będzie lepszy ogląd na tę burdę. Hej, może wpadniemy na Faasa.
Ithorianin przytaknął. Myśliwi wkrótce znaleźli się wewnątrz ostentacyjnej posiadłości Gunganina, a ich śladem podążył Anzata.
Awatar użytkownika
Sskirt
Mistrz Gry
Posty: 58
Rejestracja: 31 sie 2021, 20:16

Stwierdzenie, że podwójny pancerz Hangmana był boltoodporny nie do końca pokrywało się z rzeczywistością. Był co prawda dosyć odporny i mógł przetrzymać to, co innych już dawno posłało by do piachu, ale nie zapewniał właścicielowi niezniszczalności. Wciąż musiał uważać przy pchaniu się pod lufę.
To by było na tyle, jeśli chodziło o niezwracanie na siebie uwagi i taktowne podejście do sprawy - podsumowało działania Vremeniego oprogramowanie MagnaGuarda. Teraz nastał czas na mordobicie i działania zgoła nietaktowne. IG-101 brutalnym ruchem rozdarł noszony na sobie wodoodporny strój, który w strzępach spadł u jego metalowych stop. Do tej pory pełnił on zasadniczo funkcję maskowania nadmiernie wyróżniającego się w tłumie odzienia i akcesoriów, które normalnie Łowca nosił. Teraz nie miało to już sensu, a tylko mogłoby utrudnić mu dostęp do licznych gadżetów, przywieszonych do przechodzącego ukośnie przez pancerną pierś pasa. Tak więc efekt zniszczenia wierzchniej szaty był następujący: wszyscy zobaczyli, że IG-101 MagnaGuard jest obwieszony uzbrojeniem prawie jak świąteczne drzewko ozdobami. A pod tymi "ozdobami" znajdowała się warstwa, polakierowanych na czarno, matowych, durastalowych płytek pancerza; były liczne i nienagannie do siebie dopasowane. Całości obrazu dopełniło uderzenie kolejnej błyskawicy i powiew gwałtownego wiatru, który rozwiał piaskową, tradycyjna pelerynę metalowego wojownika. Świecące na agresywnie czerwony kolor fotoreceptory zlustrowały nowo przybyłych oponentów: szaleńców na tyle odważnych lub zdesperowanych, żeby stawić mu czoła. I oni o tym wiedzieli, a przynajmniej właśnie zaczynali mieć takie przeświadczenie. Hangman nie zamierzał wyprowadzać ich z takiego poglądu na sytuację; przeciwnie, zamierzał go utwierdzić. Przedstawienie musi trwać.

***
- Pieprzony pozer...
Nebtiluis sen Sk'ir przez lunetę swojego karabinu snajperskie obserwował show, jakie zdecydował się dać zebranym czarny wojownik. Burza tymczasowo się uspokoiła, więc mógł więc skupić się na pokazie. Nie zamierzał go na razie przerywać, bo zbyt bardzo zafascynował go kunszt, z jakim przeciwnik podszedł do uśmiercania innych istot.
Najpierw MagnaGuard cisnął między zebranych dwa granaty: pierwszy poraził prawie wszystkich oślepiająco jasnym błyskiem światła i głośnym hukiem, od którego szyby zatrzęsły się w futrynach; drugi był gorszy, zasypał on oszołomionych najemników gradem ostrych, rozpędzonych odłamków, które dotkliwie raniły zwłaszcza nieosłonięte pancerzami części ciał: nogi, ręce, uda i podobne. W ten spektakl bólu, krwi, przekleństw, jęków, płaczu i błagań o pomoc wkroczył Hangman, żeby upewnić wszystkich, że swój przydomek otrzymał nie bez powodu.
Jego prawy manipulator dzierżył blaster EE-3, a lewy metalowy kij, który okazał się być obustronną elektropałką, generującą paraliżujące impulsy elektromagnetyczne. Używane razem stanowiły morderczy duet; kto nie był w zasięgu broni białej, ten mógł zarobić, i najczęściej zarabiał, blasterowego bolta. Efekty działania metalowego łowcy nagród były takie, że gdy oślepionym i ogłuszonym najemnikom w końcu wróciły zmysły, ten był był już otoczony trupami i konającymi. Nie zwlekając zmienił cel z oszołomionych najemników na tych, którzy byli tylko wstrząśnięci sytuacją, więc mogli już normalnie zareagować na poczynania oponenta. Mieli też przewagę liczebną i byli dobrze wyszkoleni, ale po ataku drona nie wszyscy mieli sprawną broń, duża część była też ranna mniej lub bardziej na skutek odłamków po eksplozji granatu, niektórzy mieli nawet problem, żeby podnieść się z ziemi. Powstało więc rozdwojenie: zdolni do walki podjęli próbę zatrzymania oponenta, a reszta zaczęła się taktycznie wycofywać, oprócz kilku, którzy naprawdę uciekali w panice. Hangman nie zamierzał jednak pozwolić, żeby zebrani najemnicy w spokoju się podzielili na te dwie grupy. Zaraz ruszył na nich miażdżąc leżących, dobijając rannych, likwidując w pełni sprawnych. Zarobił też przy tym kilka strzałów, ale nie dały one rady przebić pancerza. Zdarzało się też, że MagnaGuard po prostu odbijał pałką posłane w jego kierunku strzały, albo zręcznie ich unikał, co umożliwiało mu jego bojowe, przeznaczone do walki z mocowładnymi, oprogramowanie.
Może nawet jego przeciwnicy w końcu rzucili by się do panicznej ucieczki, gdyby nie fakt, że od strony willi przybyła właśnie druga grupa żołdaków. Z pewnością zasypali by oni nieprzyjaciela gradem boltów, gdyby nie fakt, że ten robił, co mógł, żeby być stale otoczony przez organiczne istoty, co uniemożliwiało oddawanie czystych strzałów, czy po prostu rozpylenie go huraganowych ogniem.
Taki stan rzeczy nie mógł jednak trwać w nieskończoność, bo strzelcy z drugiej grupy sięgnęli w końcu po granaty jonowe, na widok których Hangman uciekł jak oparzony. I nikt w tym maratonie nie był w stanie dotrzymać mu kroku.

***

- Kurwa, kurwa!...On tu idzie!...

***

Jubo i Vex poruszali się dość pewnie, jak na budynek, w którym byli pierwszy raz w życiu. Była to zasługa datapadu, który Ithorianin miał w ręce, wyświetlającego, zdobytą najpewniej mało legalnym sposobem, mapę obiektu. Jednak przed jednym ze skrzyżowań dość szerokiego korytarza na parterze zatrzymali się, usłyszawszy za załomem ściszoną rozmowę.
Duet użył maleńkiej kamerki, żeby sprawdzić jak korytarz prezentuję się dalej. A widok nie nastrajał optymizmem, bowiem na środku holu ustawiono stanowisko ciężkiego blastera samopowtarzalnego typu E-Web. Oprócz niego było też dwóch ludzi obsługi i jeszcze dwóch najemników. W sumie więc cztery dżentelistoty blokowały tą drogę dla dwójki łowców nagród. I tego, który ich śledził.
Zawsze można było obrać inną drogę.

***

Przemykając niby cień między blokiem willi, a zabudowaniami wokół niej, Hangman natrafił na drabinkę, prowadzącą na dach budynku. Oprogramowanie podpowiedziało mu, że byłaby to znakomita pozycja snajperska, przypiął więc blaster do pasa i rozpoczął mozolną wspinaczkę.
Awatar użytkownika
Renno Tresta
Gracz
Posty: 36
Rejestracja: 05 wrz 2021, 23:09

Jubo, skulony za winklem, szturchnął łokciem towarzyszkę i zaprezentował jej do wglądu rozpikselowany obraz oddalonego o kilka metrów E-Weba z liczną obstawą najemników. Vex bezgłośnie zaklęła.
- Skąd Gunganin wziął to działo? Skąd on bierze tylu ludzi?!
Ithorianin zmienił zakładkę na ekranie minikomputera i zamiast transmisji z kamery oczom Boltrunianki ukazał się nagłówek artykułu z lokalnego serwisu informacyjnego: „Faas Security trzyma Selton w szachu! Imperialne służby zapowiadają kontrolę!”.
- Aha. Okej. - łowczyni przytaknęła. - Fajnie. Jakiś pomysł, jak obejść tych sukinsynów za rogiem?
Jubo uniósł pokrywę przewieszonej przez swoje akromegaliczne ramię torby z gadżetami. Pustka – wszystkie granaty jonowe zostały wykorzystane na wybieg z dronem.
Impas wyraźnie sprzyjał bandzie karków z samopowtarzalnym blasterem. Ulokowani w przytulnie wystrojonym holu, gdzie Faas zazwyczaj trzymał na przeczekanie swoich petentów, musieli jedynie wytrwać do nadejścia odsieczy. Za ich plecami znajdowały się zabezpieczone elektronicznym zamkiem i odporne na atak z broni palnej podwoje z brązowego metalu. Broniły one dostępu do kameralnego, utrzymanego w tonacjach szarości pomieszczenia przypominającego wnętrze schronu przeciwlotniczego. Boczne ściany izby udekorowane były bogatą kolekcją trofeów z długiej kondotierskiej kariery Reefa: wojskowymi insygniami, gablotami ze zdobycznym uzbrojeniem, zakonserwowanymi szczątkami dzikich bestii. Na tyłach pokoju porozmieszczane były regały z kostkami danych, wypełnionymi skarbnicą informacji na temat nabooańskich klientów Faas Security. Pośrodku mrocznej komnaty znajdowało się natomiast wielkie biurko, do którego przysunięte były trzy krzesła. Dwa z nich były metalowe, niczym nieobite, z pewnością niezwykle niewygodne, przeznaczone dla rozmówców weterana. Na najwygodniejszym, drewnianym majstersztyku z miękką, kwiatową wyściółką spoczywał w tej chwili sam szef.
Faas rozłożył się na siedzisku, niechcący szturchając butem walizkę z dwudziestoma tysiącami kredytów – prezentem dla sen Sk'ira, gdy ten wreszcie upora się z intruzami. Naprzeciw podłużnego pyska Gunganina, na szerokim blacie biurka umieszczone były trzy monitory. Na pierwszym z nich Faas obserwował sytuację na podwórzu, odzyskawszy przed chwilą połączenie z kamerami ochrony. Pobojowisko usiane było hordą zmaltretowanych, okaleczonych, a nawet kilku ukatrupionych awanturników – rosłych, doświadczonych twardzieli, którzy nie zwykli bywać po przegranej stronie żadnej burdy. Wszystkiemu winne było widmo minionego konfliktu, maszyna, w której Reef rozpoznał niesławnego IG-101, MagnaGuarda armii KNS. Droid, niegdyś udekorowany zbrodniarz wojenny, teraz najwyraźniej chałturzył jako łowca nagród. Drań narobił bałaganu, a później zniknął z pola widzenia monitoringu, równie niespodziewanie, co się na posesji pojawił.
- I-Gie... Chuj go wie... - skwitował sytuację Gunganin.
Drugi monitor rozbłysł nagle powiadomieniem o nadchodzącym połączeniu. Faas stuknął palcem w zieloną ikonkę.
- Pan komisarz. Misa cieszy-cieszy!
Mężczyzna po drugiej stronie łącza, pucułowaty dżentelmen w policyjnym mundurze, westchnął i pokręcił głową.
- Reef, nie bierz tego do siebie. Dostałem rozkazy. Muszę sprawdzić to zgłoszenie w porcie, potem...
- Daruj sobie. Ty i Sorrento, wiem, kto trzyma wasze smycze. Będziecie siedzieć na dupskach, aż sępy mnie wykończą, a Imperium zeżre i wysra resztki mojego biznesu. Takiego wała! Posłuchaj mnie, ty k...
Gunganin, natchniony sprawiedliwą furią, kontynuował swój wywód. Tymczasem na trzecim ekranie, pod nieuwagę herszta, toczyła się dalej akcja. Transmisja z kamery ustawionej nad drzwiami do gabinetu przedstawiała E-Weba i rozochoconą obstawę karabinu, wyzywająco wgapioną w niezmiennie pusty korytarz. Goryle w zupełności nie mieli baczenia na uchylone okna w zajmowanym przez nich pomieszczeniu. Ba, w ich mniemaniu, im więcej podmuchów chłodnego, burzowego powietrza napływało do poczekalni, tym lepiej – karabiny z demobilu szybko się przegrzewały. Przez wąską szczelinę pomiędzy ościeżnicą a przeszklonym skrzydłem okiennym w lewej części pokoju przesunęła się wyłupiasta lufa blastera DL-44, dzierżona w bladej, mokrej od deszczu dłoni wiekowego Anzaty. Blask i grzmot pierwszego wystrzału zlały się w jedno z eksplozją groźnie bliskiej błyskawicy. Druga salwa z ciężkiego pistoletu rozległa się już w całej okazałości, bez fajerwerków Matki Natury w tle. Dwaj etatowcy Faas Security legli na czerwonym dywanie ze zwęglonymi, buchającymi dymem otworami na plecach pracowniczych uniformów. Plac boju zajmował już tylko duet obsługujący E-Weba. Panowie mocno wzburzyli się śmiercią kompanów.
- Karrrk!
Zwrot akcji, a w szczególności dezorientacja strzelców, nie uszły uwadze Jubo i Vex, przypatrujących się podwójnej egzekucji na ekranie podręcznego komputera.
- Teraz!
Boltrunianka zaszarżowała w korytarz niczym toro bravo, jej bark gruchnął o ścianę zalepioną piaskową tapetą. Nie bacząc na ból, uniosła laser-strzelbę i wypaliła raz, drugi; strumienie plazmy zasiały śmierć i zniszczenie na krótkim dystansie, wybuchając z oberżniętej lufy pod imponująco szerokim kątem.
Kiedy było już po wszystkim i łowczyni wymieniała zbiornik z amunicją w swoim obrzynie, Ithorianin przestąpił nad zwłokami na podłodze i ostrożnie wyjrzał przez okno, z którego przed chwilą wystawał czubek DL-44.
- Kto. Nam pomógł.
Vex wzruszyła ramionami.
- Jakaś łajza, która myśli, że załatwimy za niego Gunganina, a on załatwi nas. Nie martw się, ogarnę konkurencję. Ty otwórz te drzwi.
Oko kamery z nieruchomym spokojem obserwowało, jak Jubo sięga po zestaw elektronicznych wytrychów i pochyla się nad panelem sterującym podwojami do samotni Faasa.
W tym samym momencie, około ośmiu metrów wyżej, sen Sk'ir nasłuchiwał. Skończyła się rzeźnia na placu przed willą, ucichły wrzaski poturbowanych i agonalne westchnienia dogorywających. Szeleściły wyłącznie gorączkowe pomrukiwania pozostałych przy życiu drabów, organizujących pospieszne łowy na zbiegłego IG-101. Ochroniarze błądzili, lawirując pomiędzy przybudówkami domu ich szefa, drepcząc po okolicy z nosami przy ziemi. Tymczasem wrażliwy słuch Nebtiluisa szybko naprowadził go na ślad niegdysiejszego towarzysza broni. Droid zakleszczał metalowe łapska na trzeszczącej drabinie, trzepotał peleryną przy każdym ciężkim uderzeniu butów o spracowane szczeble. Gdy wreszcie dostał się na szczyt budynku, Kaleeshanin stał kilkanaście stóp dalej, z karabinem w dłoniach.
Sygnałowy strzał w powietrze poniósł się pogłosem po całej działce. Siepacze Faasa, ponownie zwabieni hałasem, unieśli łby ku dachowi posiadłości i naszykowali broń.
- Witaj, stalowy łowco. Nie twoje terytorium. Nie twój dzień.
Nieprzerwana kanonada deszczowych kropel rozbijała się o płaszcz sen Sk'ira. Weteran z Kalee otworzył komorę nabojową swojego kulomiota, wsunął do środka nowy pocisk.
- Reef Faas cieszy się protekcją pogromcy roggwartów, czempiona Gildii. Opuść tę planetę, póki czas. W imię dawnego sojuszu.
Awatar użytkownika
Sskirt
Mistrz Gry
Posty: 58
Rejestracja: 31 sie 2021, 20:16

Gdy Kaleeshanin otworzył zamek swojego karabinu, niby nieśpiesznie wypadła z niego metalowa łuska po dość dużym pocisku prosto w strugi deszczu, spływającego z dachu rezydencji Reefa Faasa. Wojownik wprawnym ruchem wsunął do komory kolejny nabój z pasa.
Czas jakby się zatrzymał dla Nebtiluisa i Hangmana, którzy mierzyli się wzrokiem w trwającej ulewie. Żaden z nich nie sprawiał wrażenie, jakoby zamierzał ustąpić oponentowi: tu już nie chodziło tylko o kredyty, ale honor jednej ze stron. I tu był właśnie punkt przełomu: IG-101 MagnaGuard nie miał honoru.
Metalowe palce androida puściły metalowe szczebelki drabiny i Łowca momentalnie poleciał w dół..., ale nie zbyt daleko. Zatrzymał się jakieś trzy metry niżej, poza polem widzenia przeciwnika i sięgnął do pasa.

***

Reef Faas, gungański weteran i obecny właściciel Faas Security, nie był jedyną osobą, która na bieżąco śledziła podgląd z kamer. W małym, ciemnym i zadymionym ponad miarę pomieszczeniu siedziała mała dżentelistota i zza snujących się obłoków śledziła na kilku monitorach podgląd z licznych miejsc całej posiadłości. Nie umknął jej też obraz sytuacji, która rozegrała się przed drzwiami gabinetu szefa.
Toteż obcy zaraz spróbował nawiązać połączenie z szefem, co się jednak nie powiodło. Gunganin był zapewne zbyt zajęty dawaniem upustu słusznemu gniewowi, żeby zwrócić uwagę na próbę połączenia. Na szczęście nie była to jedyna osoba decyzyjna w budynku:
- ...Nachren, kurwa, szef nie odbiera, mamy gości w poczekalni, ruszcie tam dupę, tylko szybko...!
Zaraz też na na wewnętrznym kanale najemników pojawił się sygnał alarmowy, tak więc kto był w posiadaniu sprawnego komunikatora, ten wiedział już, jak głęboko wdarli się atakujący.

***

Jubo, ciągle jeszcze nie świadomy, że informacja o ich brawurowych wyczynach poszła już w eter, dalej rzeźbił przy elektronicznym panelu sterującym. Vex kontrolowało sytuację na korytarzu: na razie panowała cisza i spokój... przynajmniej do przed chwili.
Budynkiem posiadłości wstrząsnęła ogłuszająca eksplozja, która spowodowała wręcz wyparowanie sporej części dachu sadyby, przy okazji przyczyniła się też do wypadnięcia szyb z okien i posypania się tynku z sufitu. Można było nieomal odnieść wrażenie, że budynek zaraz się zawali, jednak taki zwrot akcji nie nastąpił. Nastąpiła krótką chwila ciszy, którą zaraz przerwało wycie syren alarmowych...
Awatar użytkownika
Renno Tresta
Gracz
Posty: 36
Rejestracja: 05 wrz 2021, 23:09

Komisarz Costa stał przy oknie, nieruchomo, z dłońmi kurczowo splecionymi na czole; jego rzadkie, siwe kudły lepiły się do spoconych palców. Wgapiał rozedrgane ślepia w pióropusz brudnoszarego dymu bezczelnie pęczniejący na wieczornym niebie Selton. Czuł pętlę na szyi.
Nie było wątpliwości – eksplozja miała miejsce na działce Reefa. Costa żywił do tej pory nadzieję, że problem rozwiąże się sam, że Gunganin i płatni mordercy, którzy niechybnie przybyli po łeb żabiego sukinsyna, załatwią się nawzajem. Oczywiście, wszystko się posypało. Teraz burmistrz Sorrento i Imperium będą oczekiwali przywrócenia kontroli, ogarnięcia sytuacji, inaczej czystka nie skończy się na Faasie. Użyteczność dla reżimu trzeba było udowadniać każdego dnia.
Komisarz w pośpiechu opuścił gabinet, po drodze na parking skrzykując wszystkich obecnych funkcjonariuszy. Nekrolog Gunganina musiał być gotowy do porannego druku, razem z epitafiami pozostałych mętów unurzanych w tej aferze.

***

Desant na obóz archeologów, demontaż dachówki ładunkiem wybuchowym – przedsięwzięciom IG-101 nie można było odmówić rozmachu. Tego ostatniego czasem przyjemniej doświadczało się z daleka, dodał w myślach Reise, wytrzepując drobiny gruzu i tynku z różnorakich zakamarków płaszcza.
Vremeni trzymał się w cieniu, bez słowa, choć w świetle ostatnich wydarzeń był to zbytek ostrożności; goryle z ochrony wciąż zaabsorbowani byli detonacją willi ich szefa. Część karków odebrała przez komunikatory jakiś pilny sygnał i popędziła do środka zdewastowanej posiadłości - Boltruniankę i Ithorianina czekała przykra niespodzianka. Anzata tymczasem wstrzymywał się z poszukiwaniem swojego mechanicznego kompana, poniekąd dlatego, że znać było, że MagnaGuard świetnie sobie sam radził, a nadto – bladawiec miał pewne przypuszczenie do potwierdzenia.
Reise ruszył na zaplecze domu Faasa, gdzie, według jego pobieżnej orientacji w rozkładzie budynku, powinien być umiejscowiony gabinet Gunganina. Zamiast atakować ową samotnię watażki od frontu, próbować przedrzeć się przez pancerne drzwi jak młotogłowy Jubo, Vremeni postanowił sprawdzić, czy niedawny wybuch nie naruszył tylnej ściany pomieszczenia.
Voilà.
Szczelina w kształcie poszarpanej litery V pozwoliła wampirowi – z niejakim trudem – prześliznąć się do środka. Wnętrze pokoju trofeów było w opłakanym stanie. Wojenne memorabilia leżały strzaskane na podłodze, zmieszane ze spękanymi fragmentami kości danych, jeszcze kilkanaście minut temu zapełnionych kompromatami na najznamienitszych mieszkańców Selton. Reef Faas siedział przy biurku, naprzeciw czarnych zwierciadeł monitorów. Patrzył przed siebie szklistym wzrokiem, nie rejestrował zmian w otoczeniu. Tkwił w szoku lub był ranny gorzej, niż wyglądał.
Anzata wczepił paznokcie w niemrawy łeb Gunganina i szarpnął nim do tyłu, aż chrupnął chudy kark. Otworzyły się błony na policzkach Reise, spomiędzy ociekających śluzem otworów wystrzeliły dwie drżące ssawki. Pseudomacki wsunęły się do nozdrzy półżywego Faasa i zaczęły miarowo, może odrobinę perystaltycznie pulsować; trwał posiłek.
Minęło kilkadziesiąt sekund i nieodżałowany Reef odpłynął do krainy wiecznych łowów. Lepsze to niż nic, ale pozostawał niedosyt. Kątem oka Vremeni przyuważył jakieś zawiniątko spoczywające przy prawej nodze Gunganina, pod biurkiem. Otworzył torbę i zajrzał do środka.
Bardzo ciekawe. Ktoś tutaj szanował obrót gotówkowy.

***

Nebtiluis sen Sk'ir otworzył oczy. Leżał na ugniecionym siłą wybuchu i poszarpanym deszczem odłamków trawniku, a w jego uszach świdrował piekielny pisk. Stało nad nim dwóch najemnych drabów Faasa.
- Hm. - mruknął wyższy, człowiek. - Żyje.
Niższy, Gunganin, pomógł sen Sk'irowi zebrać się na równe nogi. Kaleeshanin powiódł palcami wzdłuż kolby, później lufy swojego karabinu. Tylko kilka zadrapań. Dobrze. Gorzej wyglądały krwawe wykwity, które coraz obszerniej rozlewały się po piaskowym materiale ceremonialnej peleryny.
Ludzie Reefa czekali na rozkazy.
- Potrzebuję jednej kuli, by wyłączyć tę maszynę. - wychrypiał Nebtiluis. - Zatrzymajcie bestię ładunkami jonowymi. Ja dokończę dzieła.
Awatar użytkownika
Sskirt
Mistrz Gry
Posty: 58
Rejestracja: 31 sie 2021, 20:16

W momencie eksplozji Hangman zajmował oczywiści bezpieczne miejsce, wyliczone poza praktycznym zasięgiem użytej przez niego bomby. I z niego obserwował, jaka będzie reakcja zbrojnej części organizacji Reefa Faasa: część najemników popędziła pilnie do środka budynku. Natomiast Kaleeshanin po wysokiej paraboli opuścił zajmowaną dotychczas lokalizację... i spadł niczym pocisk moździerzowy lub rakieta typu powietrze - ziemia. Ładunek wybuchowy wybornie spełnił swoje zadanie. Dawał też zupełnie nowe możliwości.
MagnaGuard nie zamierzał zostawić Nebtiluisa sen Sk'ira przy życiu. Zwłaszcza, że trwał korzystny "zbieg okoliczności", żeby byłego "sojusznika" posłać w zaświaty. Była to kolejna dżentelistota, która w ostatnim czasie weszła lub spróbowała wejść mu w drogę. Limit się przekroczył. Chodziły zresztą pogłoski, że metalowy Łowca wcale nie zostawia takich delikwentów przy życiu. Hangman nie widział powodu, żeby zdementować te plotki. Poza tym Kaleeshanin ze swoją pukawką był zbyt niebezpieczny, żeby zostawić go samego sobie. Utrwalona już na wojnie zasada głosiła, że snajperów nie bierze się w niewolę.
Łowca Nagród opuścił kryjówkę, żeby zapolować na swoją ofiarę. Nie zawsze jednak myśliwy musi sam gonić za zwierzyną; czasami wystarczy po prostu zastawić sidła i czekać. Ale żeby ofiara dała się zwabić w pułapkę potrzebny był odpowiedni wabik: adndroid był przekonany, że w tym przypadku jego skromna osoba będzie zupełnie wystarczająca.

***

Komunikator jednego z aktualnych towarzyszy broni Nebtiluisa niespodziewanie wydał z siebie głos połączenia na głównym kanale i wypluł wiadomość:
- ...wróg jest przy fontannie na zewnątrz budynku! Potrzebne wspar...
Kaleeshanin jak gdyby wyrósł spod ziemi tuż przy odbierającym wiadomość najemniku; jego oczy wskazywały na przynajmniej lekkie szaleństwo ich właściciela, a szata nasiąknięta była krwią.
- Idziemy tam!

***

Druga z fontann na posesji Reefa Faasa przedstawiała się bardziej imponująco niż pierwsza, mająca swoje miejsce w westybulu jego rezydencji. Znajdowała się mianowicie na placu przed wejściem i była dziełem nawet kompetentnego artysty. Jej kamienna misa miała owalny kształt, udekorowana była roślinnym ornamentem, a w regularnych odstępach, w czterech punktach jej obwodu były, połączone z nią, donice, zręcznie wyrzeźbione w wielkie muszle, z których wyrastały nie wysokie krzewy ozdobne, ładnie zresztą przycięte. Obrazu wodotrysku dopełniała ulokowana w jej mętnych wodach bagienna roślinność.
W tym właśnie miejscu grupa zastała swojego kolegę, który siedział na ziemi, opierając się o jedną z donic fontanny, a obok stała broń. Poza tym wydawało się, że nikogo więcej tutaj nie ma. Nawet natura zakończyła już swoje widowisko i zapadał spokojny wieczór. Nie zmieniało to jednak faktu, że wyczuć można było u zebranych niepokój. Tu było za spokojnie i za cicho. Niższy Gunganin pochylił się przy siedzącym drabie, żeby sprawdzić jego stan:
- Nie żyje.
- Ale gdzie do keepuny jest Hangman? - wychrypiał Nebtiluis.
IG-102 MagnaGuard oczywiście nie mógł pozwolić, żeby goście, przybyli na jego zaproszenie, pozostali zawiedzeni jego nieobecnością.
Tymczasem kaskady wody z pluskiem spadały aż do obszernej, kamiennej misy, skąd system pomp zabierał ją z powrotem na górę i tak w nieskończoność. A jednak, ku osłupieni najemników, schematyczny ruch płynu został zakłócony: droid bojowy ruchem tak szybkim, że prawie niezauważalnym, wynurzył się z wody tuż przy twardej, dekorowanej krawędzi i wymierzył Gunganinowi potężny cios metalowej pięści, po które obcy obalił się na plecy. W tym czasie drugim manipulatorem sięgnął po ukryty w ozdobnym krzaczku wibronóż i wprawnym ruchem posłał go człowiekowi między oczy.
Android, świadom że w między czasie Pogromca roggwartów wziął go już na celownik, wykonał wysokie salto w przód i znalazł się tuż przed siedzącymi zwłokami. Kula minęła go o włos i wbiła się w bryłę wyższego poziomu sadzawki, żłobiąc w niej sporą dziurę. Chlebodawca nie byłby zadowolony z takiego uszkodzenia jego mienia.
Gdy Kaleeshanin przeładowywał, Hangman sięgnął po oparty przy trupie blaster, który okazał się jego własnym. Czas jakby spowolnił swój bieg, kiedy Ci dwaj byli sojusznicy ścigali się, kto pierwszy weźmie drugiego na cel i zdąży pociągnąć za spust.
Przepraszam za opóźnienie posta, miałem trudny tydzień odpustowy...
Jeżeli chcesz się dołączyć do Hangmana i Kaleeshanina to proszę bardzo, jeśli nie, to w następnym poście zamorduję go w filmowym stylu i będziemy się mogli zawijać.
Awatar użytkownika
Renno Tresta
Gracz
Posty: 36
Rejestracja: 05 wrz 2021, 23:09

- Keepuna, złamałeś to w końcu?
- Nie takie. Proste. Gunganin zna się. Na...
- Stul pyski i łam!
- O. Chyba...
Syk wewnątrzściennych sprężarek i inszych siłowników prędko utonął w przytłaczającym chrobocie rozsuwających się podwoi do gabinetu Faasa. Jubo podrzucił w masywnej łapie jeden ze swoich cyfrowytrychów i krzynę, ledwo zauważalnie zmrużył błyszczące gały; jak na Ithorianina, był to rozpasany przejaw samozadowolenia. Vex splunęła na przykrytą grubą warstwą tynku podłogę.
- Wreszcie.
Boltrunianka przecisnęła się przez szczelinę w drzwiach i wpadła do środka ciemnego pokoju, wymachując szkodliwym końcem strzelby od jednego kąta do drugiego. Nie musiała się aż tak fatygować – Reef spokojnie siedział przy swoim biurku.
- Cholera. - w głosie łowczyni wybrzmiewał głęboki zawód. - Sukinsyn nie żyje.
Jubo podszedł sprawdzić prawdomówność swojej towarzyszki. Delikatnie uniósł zbladły pysk Gunganina, szukając na szyi, pod żuchwą, monotonnej linii rytmicznej pulsu. Znalazł jedynie broczący krwią kikut wyrastający tuż przy nasadzie sflaczałego ucha.
- Ktoś. Odciął mu oko.
Boltrunianka przeklęła. Spóźnili się. Ale jakim cudem?
- Obce ścierwa! Co wy z nim robicie?!
Pozaplanetarny duet najemników przerwał oględziny zwłok i obrócił się w stronę źródła oskarżycielskich wrzasków. Na Jubo i Vex błyskawicznie spadł deszcz rozjarzonych niczym nar shaddańskie neony boltów; przed paskudną i bolesną śmiercią nieszczęśnicy zdążyli jedynie pożałować, że nie podjęli się normalniejszego zlecenia. Klasyczna ostatnia myśl kondotiera.
Chłopaki z Faas Security schowali pistolety do kabur i przestąpili nad skwierczącymi resztkami ciał intruzów. Zebrali się w milczącym półokręgu naprzeciw zdewastowanego biurka, by złożyć ostatni hołd szefowi.
- Kurwa, faktycznie zdechł. Szukajcie gotówki.
- Chwila... Czekajcie. - Weequay stojący najbliżej pękniętej ściany, przez którą kilka minut temu wyśliznął się Vremeni, uniósł dłoń. - Słyszę syreny.
- To od tego wybuchu. - pokręcił głową Nabooańczyk, który odezwał się już wcześniej. - Mówię, szukajcie gotówki. Wiem, że stary kazał gdzieś tutaj zostawić forsę dla Kaleeshanina.
- Nie. - Weequay zacisnął dłoń w pięść. - Tamte syreny już wyłączyli. To coś innego. To...
Olśniło go zadziwiająco późno jak na zawodowego kryminalistę.
- Psy.

***

Wampir oddalał się od ostrzegawczych okrzyków policji i zaczepnych odwarknięć sierot Faasa. Szykowała się burda, gliniarze kontra bandyci - niby naturalna kolej rzeczy, niby nic niezwykłego, ale był to również jasny i naglący sygnał, żeby brać tył w troki i znikać z Selton, póki obie frakcje będą sobą nawzajem zaabsorbowane.
Reise zaciskał lewicę na uchwycie pękatej torby zarekwirowanej z gabinetu Gunganina. W środku mieściło się piętnaście tysięcy kredytów (pięć Vremeni zostawił dla siebie, poupychawszy kredyt-czipy po kieszeniach), płytka pancerza i nóż pożyczone od IG-101 (Anzata znalazł zamiennik majchra, niemal identyczny egzemplarz walający się pośród kolekcji militariów śp. Reefa) oraz przekrwiona gałka oczna celu misji owinięta skrawkiem szarego materiału. Ten ostatni przedmiot, dowód-trofeum, mózgopij taszczył niepotrzebnie, nie zdając sobie sprawy, że trup zleceniodawcy gnił właśnie w motelowym pokoju na jednym z niższych poziomów Coruscant i nikt nie wypłaci nagrody za Faasa; zostanie przynajmniej pamiątka po barwnej przygodzie. Wszystkie powyżej przedstawione klamoty miały stanowić rekompensatę dla MagnaGuarda za wyzerowanie jego nagrody podczas nieporozumienia na Ruusan. Reise Vremeni przeważnie anulował swoje długi anulując żywot wierzyciela, ale tym razem – wszystko fair.
Anzata znalazł kompana – i zarazem metalowy bilet powrotny z Naboo – przy podziurkowanej śladami po pociskach fontannie. IG miał blaster w garści i mord w czerwonych patrzałkach. Naprzeciw droida, w nieznacznej odległości, pewną ręką mierzył z karabinu Kaleeshanin, sen Sk'ir, właściciel statku nazwanego po jakimś obślizgłym, prowincjonalnym zwierzęciu. Wampir przystanął i z zaciekawienia przekrzywił głowę. Poleje się krew albo olej. Reise, dla swojej wygody, miał nadzieję na krew.
Okej, torba z kasą i fantami jest dla IG, po skasowaniu Kaleeshanina nie widzę przeciwwskazań, żebyś nas w następnym poście przeniósł z Naboo na Nar Shaddaa czy jakiegoś innego portu.
Awatar użytkownika
Sskirt
Mistrz Gry
Posty: 58
Rejestracja: 31 sie 2021, 20:16

Złośliwa persona, znająca myśli Anzaty, mogłaby śmiało wysunąć przypuszczenie, że jest on uczciwy względem droida tylko dlatego, że chce bez problemowo opuścić zajmowaną dotychczas planetę. Klasyczna w tym biznesie kalkulacja zysków i strat.
MagnaGuard i Kaleeshanin mierzyli się wzrokiem: mordercze spojrzenie żółtych gadzich ślepi i nie mogące wyrażać uczuć, a jednak dające jasny przekaz co do nie mniej morderczych intencji, percypowanie świecących, czerwonych fotoreceptorów. Scena rodem z dawnych holofilmów: kto pierwszy wymierzy i pociągnie za spust. Kto wykona ruch szybciej, jednocześnie tracąc precyzji strzału, tak żeby zastrzelić oponenta nim ten zastrzeli jego.
Czas działał na niekorzyść broczącego krwią sen Sk'ir; mogli tak się lampić, aż upływ płynu ustrojowego go wykończy. Ruchem szybszym niż myśl, a Nebtiluis uniósł karabin i odruchowym, wyćwiczonym przez lata żołdackiej służby gestem wycelował w środek tułowia Hangmana i pociągnął za spust.
Pęd, wcale nie małego, pocisku zachwiał droidem bojowym. Było to tym bardziej imponujące, że owo metalowe monstrum w pełnym rynsztunku liczyło sobie ponad sto pięćdziesiąt kilogramów. Jak więc to zostało powiedziane MagnaGuard się zachwiał, po chwili jednak system odpowiednio zarządził hydraulicznymi siłownikami i serwomotorami tak, że Łowca utrzymał równowagę; nie pozostał dłużny oponentowi: błyskawicznym ruchem wziął go na cel swojego karabinu blasterowego EE-3 i pociągnął za cyngiel. Blasterowy bolt przepalił ceremonialną szatę, a następnie ciało oponenta, zostawiając w nim duża dziurę. Obcy zachwiał się i upadł; życie uszło z niego jeszcze zanim na jego zasłoniętej maską twarzy w pełni odmalowało się zdziwienie faktem, że jego strzał nie androida krainy wiecznej szczęśliwości dla droidów.
Gwoli ścisłości Kaleeshaninowi należałoby się wyjaśnienie dlaczego jego prosty, a więc mający duże szanse na powodzenie, plan się nie udał. Pewnie nawet by je otrzymał, gdyby wcześniej nie wyzionął ducha. Otóż zgubiło go to, że był zbyt dobry. Jego strzał był zbyt celny, a więc przewidywalny. Gdy Reise Vremeni podszedł do swojego "towarzysza broni", obecnego współpracownika w tej akcji, zauważył, że w jednej z płyt jego pancerza widnieje dziura; nie była to jednak standardowa płyta pancerza. Wprawne oko obcego zauważyło, że podobnie jak wcześniej jego pożyczony element, także i ten nie był dopasowany do innych wokół, tylko przyklejony srebrną taśmą do znajdującej się pod nim standardowej warstwy zbroi. Potrójnej warstwy nie był w stanie sforsować nawet kulomiot Nebtiluisa sen Sk'ira.
Robot przyjął torbę i pobieżne objaśnienia dotyczące jej zawartości od Anzaty. Oderwał poharataną, przyklejoną wcześniej, płytkę i dorzucił ją do torby do innych fantów. Następnie szybko pozbierał swoje rzeczy, które pozostawił przy fontannie, za szczególnym uwzględnieniem elektropałki. Skoro lokalny wymiar sprawiedliwości zadział z podziwu godnym tempem, to nie było żadnego powodu, żeby mitrężyć tu choćby chwilę dłużej.

***

Mimo wszystko nie od razu opuścili Naboo. Wyglądałoby to wszak zbyt podejrzanie, gdyby dwie dżentelistoty ich pokroju tak nagle zniknęły, zaraz po dokonanej zbrodni. Toteż w ciągu kilku dni Hangman, dla niepoznaki i wcale nie za darmo, zaopatrzył się w pozwolenie łowieckie i trofeum w postaci wypchanej głowy kaadu. Dzięki temu cała historia o celu wizyty nabierała choćby pozorów wiarygodności.
W przysłowiowym "międzyczasie" złożyli też kilka wizyt w imperialnym urzędzie (bo sprawy oczywiście nie dało się załatwić za jednym posiedzeniem) i, wciskając kit, którego ilość wystarczyłaby do uzupełnienia okien w gwiezdnym niszczycielu oraz argumentów o dużej "sile przekonywania" (imperialnych kredytów), wyrobili Vremeniemu legitne dokumenty, umożliwiające mu legitymowanie się przy ewentualnych państwowych kontrolach, których w kosmoportach wcale nie brakowało.
Wszystko co dobre jednak kiedyś się kończy i MagnaGuard i Anzata w końcu opuszczają Selton, zabierając jednak stamtąd same dobre wspomnienia.
ODPOWIEDZ