IG-102 przylatuje z nieznanej przestrzeni
Droid przeszedł do mostka kapitańskiego, skąd przez iluminatory miał widok na księżyc. Nie, żeby widok mógł zrobić na nieorganicznej istocie jakieś wrażenie, MagnaGuard chciał jednak dobrze zapamiętać, gdzie ląduje.
Bez większych przeszkód weszli w atmosferę, przeszli przez pierwszą kontrolę i lecieli dalej, ponad bezkresnym molochem.
Mijali w dole dzielnice wszelkiego rodzaju. Zwykłemu człowiekowi mogłoby zakręcić się w głowie od nadmiaru budynków, neonów i nisko latających pojazdów. Na szczęście droid nie miał tego problemu.
Zwolnili w sektorze, który z daleka wyglądał na bogatszy. Wieżowce były zadbane, błyszczące durastalą i ogromnymi iluminatorami. Lądowisko, na które zaczęli osiadać, było położone na tyle wysoko, że nie było z niego widać dolnych i ciemniejszych poziomów miasta.
Gridley sprawnie posadził statek. Kiedy tylko wyłączyli silniki, z wejścia do wieżowca wybiegło kilku ludzi. Część z nich była w mundurach, pozostali w pancerzach, które wyglądały nawet na porządne. Ci drudzy trzymali w rękach karabiny blasterowe.
Kiedy komando wyszło ze statku, na lądowisko wszedł kolejny mężczyzna. Siwe włosy miał ścięte na jeża, brodę gładko ogoloną. Spod krzaczastych brwi spoglądały na nich małe, głęboko osadzone oczy. Jego twarz znaczyły liczne szramy, nie wyglądały one jednak na blizny.
Mężczyzna był potężnie zbudowany. Mięśnie ramion i klatki piersiowej grały mu pod ubraniem podczas chodzenia, co groziło rychłym popękaniem szwów koszuli. W ustach natomiast trzymał krótkie, widocznie wielokrotnie palone cygaro.
Bez większych wyjaśnień czy wylewności podszedł do Gridley'a i uścisnął mu rękę.
- Witamy na Księżycu Przemytników - powiedział, uśmiechając się półgębkiem - Zapraszam do mojego biura.
Ruszyli zatem za nim. W tym czasie część ludzi, która ich nie eskortowała, zajęła się sprawdzaniem statku. Jednak nikt nie zabrał im broni, którą mieli przy sobie.
Poprowadzono ich do dużego gabinetu. Mężczyzna usiadł przy swoim biurku i wskazał im przygotowane krzesła, ustawione w półokręgu. Za plecami gospodarza umieszczone było ogromne okno z widokiem na czubki budynków wokół wieżowca.
- Nazywam się Berret Web - podjął ich gospodarz - Wasz nowy pracodawca. Mam dla was szczegóły zlecenia, bo skoro tu jesteście i z własnej woli poddaliście się kontroli, to liczę na owocną współpracę.
- Wiecie już, że waszym celem są Kasjusz i Ankolis. Macie ich sprowadzić żywych, dlatego też jest to zadanie niełatwe. Ci dwaj byli zamieszani w planowany napad na pewne kasyno. Udało mi się dostać do grupy, która to planowała, ci dwaj jednak uciekli. I tutaj zaczyna się wasze zadanie.
Mężczyzna podał plik kartek Cassinowi, a ten puścił je w obieg. Były tam zdjęcia poszukiwanych oraz dane miejsc ich ostatnich pobytów.
- Skoro byli w stanie uciec przede mną - zaczął ponownie, zaciągając się cygarem - To znaczy, że mają jakiegoś potężnego sojusznika. A moi przełożeni nie chcą przykładać ręki do czegoś, co może zepsuć kontrakty ich przełożonych. Skomplikowane, ale tutaj tak to działa. Dlatego sprowadziliśmy was. Jeśli potrzebujecie jeszcze jakichś informacji, jestem do waszej dyspozycji.