- I? - zapytała kilkadziesiąt sekund po poprzednim raporcie.
- Dalej pusto, pani porucznik.
Zaczęła się zastanawiać, czy nie popełniła strasznego błędu. Zabawa w kotka i myszkę z bezczelnymi sabotażystami była niby przyjemna, ale wkrótce mogła przerodzić się w kolosalne nieszczęście. Tak sromotna, i zgotowana właściwie na własne życzenie, porażka stanowiłaby żenujące zwieńczenie długiej, nietuzinkowej kariery. W imperialnych akademiach śmiali by się z niej zapewne jeszcze przez dziesięciolecia.
- Oho. Jednak coś mamy.
Przystawiła mikrofon bliżej ust.
- I czymże jest to coś, jeśli łaska?
- Zwłoki młodego mężczyzny, Zabraka. - uściślił dowódca oddziału. - Wciśnięte w szafkę w baraku koło transportowca. Znam go. Inżynier Gildii, z transferu kilka miesięcy temu. Ciekawe. Nie nosi swojego munduru.
Oczywiście, pomyślała Sierny. Oczywiście, że taki im się wymarzył sposób na wniknięcie w głąb tej pięknej struktury.
- Rozumiem. Wyślę kogoś, żeby po cichu sprzątnął bałagan. Wycofajcie się do bazy. - zmieniła kanał komunikatora. - Darleene, poinformuj kapitana Siluista, że bezzwłocznie należy rozstawić punkty kontrolne przy wszystkich stanowiskach z maszynami wydobywczymi, wylegitymować każdego pracownika Gildii Górniczej i zaaresztować wszelkie podejrzane indywidua. - zamilkła, by wysłuchać nieśmiałej odpowiedzi swojej sekretarki. - Jak to nie odbiera? Znowu? Zresztą nieważne. Załatwię to sama. Jak należy.
***
Al "Dwójka" Sturmovich zastanawiał się, czy jest zwyczajnie głupi, czy może tak naprawdę umysłowo niedorozwinięty. Stojąc okrakiem nad stalową miską klozetową, podrygiwał w górę i w dół, w lewo i prawo swoimi roztrzęsionymi biodrami, jednocześnie rwąc i szarpiąc nieugięty rozporek w stroju pilota TIE. Co go podkusiło, żeby wciskać się w te cholerne rajtki
przed pójściem do kibla? Nie dość, że pęcherz chciał mu eksplodować z siłą co najmniej dwóch megaton, to na dodatek kutasa miał teraz zapakowanego w ten czarny lateks chyba hermetycznie. Bał się, i to nie na żarty, że jak już nie wytrzyma i zacznie lać, to się utopi w tym superszczelnym wdzianku.
Nagle, mechanizm więżący jego krocze obiecująco skrzypnął.
Cud.
Puściło.
Błyskawicznie wyłuszczył przyrodzenie na wolność i skoncentrowanym, zdolnym pewnie rżnąć diamenty strumieniem wystrzelił w nierdzewną szarość ustępu. Ach, co to była za ulga! Co za radość! Euforia, mało powiedziane!
Ale idylla, jak to idylle mają w zwyczaju, nie trwała wiecznie. Z sufitu, zdawało się, zaczął rozbrzmiewać jakiś niepokojący chrobot. Chrobot ów z każdą sekundą robił się coraz głośniejszy i coraz bardziej miarowy, jakby jakaś zdeterminowana istota przeczołgiwała się szybem wentylacyjnym tuż nad głową Ala. On jednakże, biedaczysko, nie mógł się ruszyć, ani w żaden inny sposób zareagować, bo jego członek wariował już zupełnie niczym wąż strażacki i wymagał tym samym maksimum atencji. Wobec tego, mężczyźnie pozostało tylko niechętnie stać w miejscu i, ewentualnie, wzrokiem podążać za źródłem podejrzanej kakofonii.
Nieniepokojony intruz dostał się tymczasem do zardzewiałej kratki w ścianie i prędko przystąpił do jej wykopywania. Sturmovich zastanawiał się, czy nie zacząć krzyczeć o pomoc. Za późno. Pod naporem uderzeń szybko zluzowały się śruby, metalowa siatka z brzękiem padła na podłogę, a tuż obok niej wylądował toaletowy włamywacz. A dokładniej - włamywaczka, sądząc po niezgrabnie dociskanych skafandrem próżniowym kształtach.
Astarith początkowo ogarnęło ogłupiające wręcz zdziwienie. Pan pilot nie przestawał szczać nawet wtedy, kiedy potencjalna morderczyni, z dwoma blasterami i nożem kolebiącymi się u pasa, wylazła mu na spotkanie prosto z wentylacji. Prawdziwy twardziel. Albo szaleniec.
Doskoczyła do niego, ostrożnie, żeby nie spryskał jej butów, i trzasnęła jego facjatą w białe kafelki nad urynałem. Raz, drugi, trzeci, aż osunął się na ziemię pozbawiony przytomności oraz, na oko, jednej trzeciej skruszonego uzębienia.
- Dobra. Jestem w hangarze. - zrelacjonowała przebieg misji kolegom. - Potraktuję myśliwce thermexem. Będzie je można wysadzić na odległość.
Łowczyni niespiesznie otworzyła drzwi prowadzące z toalety do hali lotniskowej.
Powitało ją pięć długich, wycelowanych w jej twarz luf karabinów. Każdy z odzianych w czarne zbroje szturmowców trzymał palec na spuście. Wyglądało na to, że komandosi zarządzili ewakuację ogromnego pomieszczenia, by spędzić z Rauss kilka chwil sam na sam. Zamiary mieli jednakowoż raczej niezbyt romantyczne.
- Chłopaki - szepnęła. - Coś mi się wydaje, że nie jesteśmy tutaj tak zupełnie incognito. Odezwę się, kiedy będę mogła.